Wywiad z redaktorem naczelnym

„Echa Barlinka” Andrzejem Rudnickim

Redakcja: Przed nami okrągły jubileusz dwudziestu lat istnienia naszej gazety. Jakimi refleksjami chciałbyś podzielić się z naszymi czytelnikami.

Andrzej Rudnicki:  Dwadzieścia lat to rzeczywiście nie byle co. Wygląda na to, że od dwóch lat jesteśmy pełnoletni. To zarówno ogromny sukces, bo mimo wielu przeciwności udało się Echu przetrwać, jak i wyzwanie, bo chcemy teraz pociągnąć następną dwudziestkę.

Tutaj muszę przypomnieć, że te dwadzieścia lat to przede wszystkim zasługa moich poprzedników nieodżałowanego ś.p. Władysława Kmiecika, Krzyśka Kędziora i Mariusza Szury oraz wspaniałej redakcji, czyli Romy , Eli, pani Jadzi i pani Uli, naszego dzielnego ekologa Grzesia i oczywiście Twoja- sekretarza redakcji.

Mam nadzieję, że wbrew moim kasandrycznym przepowiedniom, „Echo Barlinka” będzie nadal ważnym elementem krajobrazu naszego miasta i myślę, że my wszyscy zrobimy wszystko, aby tak właśnie było.

Red.: W bieżącym numerze wieszczysz upadek prasy papierowej, skąd takie wnioski?

A.R.: Nie oszukujmy się, na dłuższą metę prasa papierowa nie ma żadnej szansy w konkurencji z Internetem. Dzisiejszy człowiek chce mieć błyskawiczny dostęp do informacji i to najlepiej darmowy. Ostatnio byłem świadkiem rozmowy dwóch młodych dziewczyn dotyczących właśnie Echa. Tu cytuję „ Po co kupujesz, przecież w Internecie masz to samo”. Ten sposób myślenia jest wśród młodych ludzi powszechny, zresztą nie ma się czemu dziwić. Dlatego przyszłość prasy szczególnie lokalnej widzę jedynie we współpracy z samorządami.

Red.: Właśnie, samorządy. Doszły mnie słuchy, że będziesz kandydował do Rady Powiatu. Skąd ta decyzja? 

A.R.: Zgadza się. Powiem szczerze, chciałbym mieć wpływ na to, co się dzieje w moim mieście. Przekonałem się bowiem, że jeżeli nie mamy mandatu społecznego, to niewyobrażalnie trudno jest cokolwiek załatwić. Prosty przykład. Od kilku przeszło lat walczę o przeniesienie biblioteki do „starego Netto”. Rzuciłem pomysł w gazecie, razem z młodymi ludźmi zebraliśmy podpisy, rozmawiałem z burmistrzem i przewodniczącym Rady Miejskiej. Wydawało się, że wszystko jest w porządku i przekonałem ich do tego pomysłu. Rada uchwaliła nawet pieniądze na badanie czy budynek nadaje się na bibliotekę. Tymczasem dowiaduję się, że podpisano umowę dzierżawy tego budynku na hurtownię chińskiej odzieży. Ręce opadają. Przecież można było to załatwić dużo wcześniej przenosząc bibliotekę do Netto już jesienią tamtego roku.  Po co było ją przenosić do Ośrodka Pomocy Społecznej. Czy tam ktoś badał, czy budynek nadaje się  na bibliotekę. Wolne żarty. A tak mamy teraz w zabytkowym przepięknym budynku hurtownię odzieży, która dodatkowo wykończy wszystkich okolicznych handlowców. Bo kto będzie w stanie konkurować z produktami, których koszty wytworzenia to jedna dziesiąta kosztów produkcji u nas. Nie wspomnę o tym, że dla mnie jest to również posunięcie niemoralne- wszyscy wiemy kto,  w jakich warunkach i za jaką płacę produkuje w Chinach. Jeżeli w ten sposób ma wyglądać wolny rynek, to ja dziękuję bardzo.

Takich przykładów jest pełno. Choćby nasze ostatnie boje o projekt 7.1.2 dla naszej szkoły. I znowu, gdyby nie nasz starosta to z projektu byłyby nici. Władza lokalna nie jest od sporów ideologicznych, ale od tego żeby w kranie ciekła przysłowiowa woda, ulice były czyste i bezpieczne, a człowiek nie bał się wieczorem wyjść na miasto.

Red.: Ty oczywiście zrobisz to lepiej.

A.R.: (Śmiech) Ulka, bez żartów. Nie wiem. Będę się starał. Mam w tym niejakie doświadczenie, bo od wielu lat jako opiekun Samorządu Uczniowskiego, redaktor „Echa”, członek TMB, próbuję coś w tym mieście robić. Wiesz generalnie jestem przekonany, to za Markiem Aureliuszem, że człowiek przeznaczony jest do pracy i  działania. Kiedy niektórzy znajomi pytają „Rudy, po co ci to, odpuść sobie”, odpowiadam, że w przyszłości na odpoczynek będę miał bardzo dużo czasu.

Red.:  Są  oczywiście osoby, które są dla Ciebie autorytetami.

A.R.: Większość z nich już niestety nie żyje. Nie tak dawno zmarł profesor Leszek Kołakowski, dla mnie najwybitniejszy filozof XX wieku. Znajdą się tu oczywiście Józef Piłsudski oraz papież Jan Paweł II, chociaż jak sobie pomyślę, co niektórzy zrobili z ich nauką to szlag mnie trafia. Nie tak dawno zmarł także mój prywatny „idol”- Stasiu Sieradzki „Świst”. Człowiek, który był ucieleśnieniem wszystkiego co najlepsze w nas Polakach. Powstaniec warszawski, później więzień stalinizmu. Człowiek, który będąc ranny przeprowadził grupę powstańców ze Starówki do Śródmieścia. W PRL-u zasądzono mu za to  karę śmierci, ale „Świst” nigdy się nie skarżył, a przede wszystkim nie nienawidził. Zawsze mi powtarzał, że od sądzenia innych jest Ktoś tam wysoko w górze. Kiedy w życiu jest mi ciężko, zawsze przypominam sobie opowieść pana Staszka (w zasadzie pozwolił mi mówić sobie po imieniu, ale nigdy z tego przywileju nie skorzystałem) o tym jak przez osiem godzin musiał brodzić w ludzkich ekskrementach, często na czworakach, w obawie że jakiś Niemiec  wrzuci do kanału granat. Wtedy moje problemy nabierają rzeczywistych proporcji. Mógłbym oczywiście opowiadać dalej, ale nie chcę zanudzać czytelników.

Red.: A jakie są Twoje pasje? Co lubisz robić w życiu?

A.R. Największa życiowa pasja to zawsze i wciąż historia. Po prostu to lubię i nigdy się historią nie znudzę. Ogromną satysfakcję sprawia mi także zawód, który uprawiam. Jeden z moich kolegów zawsze się śmieje, że jestem jedynym nauczycielem, który nie narzeka na swoją pracę. Ale poważnie, to bardzo trudny i odpowiedzialny zawód, za który faktycznie mogliby lepiej płacić. Wszystko wynagradza jednak kontakt z młodymi ludźmi. Chciałbym też w życiu jak najwięcej zobaczyć, pasjami lubię wycieczki, często je też organizuję. Z samego TMB byliśmy już w Pradze, Budapeszcie, Wilnie i Lwowie. Wycieczek szkolnych nie zliczę, ale było ich dużo. Kolejna pasja to książki i muzyka. Czytanie jest dla mnie stanem naturalnym, pamiętam, że na jednej z wycieczek nie miałem żadnej książki, więc zacząłem czytać instrukcję obsługi kombajnu zbożowego. A muzyka to mój drugi świat. Szczególnie nasza swojska rockowa, ale nie tylko. Całymi dniami mogę słuchać Kaczmarskiego czy III symfonii Góreckiego.

Red.: A Twoje słynne marsze „kadrówkowe”  ?

A.R.: A to już zasługa mojego przyjaciela Artura Śmigrockiego, który bywał już tam długo przede mną. Zabrał mnie tam chyba w 2005, spodobało mi się i od tego czasu jestem tam corocznie. Takich oryginalnych ludzi, często dziwaków, nie da się spotkać w jednym miejscu nigdzie w Polsce. Ostatnio np. pół nocy kłóciłem się z pewnym panem o sens Konstytucji 3-go Maja. Ja byłem za, on zdecydowanie przeciw. Dopiero następnego dnia kolega przedstawił nam owego jegomościa. Okazało się, że to profesor Marek Chodakiewicz z USA, dość znana postać w tamtejszym środowisku naukowym. A co najlepsze już po powrocie z „Kadrówki” pewnego dnia Artur przyniósł mi artykuł z „Tygodnika Solidarności”, właśnie profesora Chodakiewicza, który de facto jest opisem naszej nocnej dyskusji. No i wreszcie, to właśnie tam miałem możliwość uścisnąć rękę naszego ostatniego, nie żyjącego już prezydenta na uchodźctwie Ryszarda Kaczorowskiego. Dla mnie to duża sprawa. 

Red.: Dziękuje za rozmowę.

A.R.: To ja dziękuje, że chciało Ci się wysłuchiwać tej mojej spowiedzi życia.
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka