Moje listy do….
„ Przegapiłam miłość
Była taka nijaka
W płaszczu w kratkę
I zamszowych butach
Przegapiłam miłość
Nie mówiła Homerem
Nie była bajroniczna
Przegapiłam miłość
Nie piętrzyła przeszkód
Za cicha w zgiełku dnia
Za szara by spojrzeć
Za dobra by żyć
To nie ja napisałam, chociaż mogłabym.
Mija rok od twojej śmierci i jest gorzej niż na początku. Ci, co
już przez to przeszli mówią, że to normalne. Człowiek zapomina o
tym, co było złe, a zostawia tylko to co dobre i dlatego bardziej
cierpi. Do tego listopad i nadchodzące Święta.

Wystarczy, żeby „schandrzeć” na dobre.
Czekam na pierwszy śnieg, on zawsze poprawia mi humor. Końcówka roku
zawsze nastraja nostalgicznie i prowokuje do wspomnień. Pisałam już,
że wspomnień się teraz boję, ale one i tak ciągle mnie nachodzą.
Może, więc lepiej je oswoić? Zanim nastał twój czas najważniejsze
były dla mnie przyjaciółki.
Miałam dwie Frankę i Marylę. Z Franką
byłyśmy jak siostry od podstawówki. Dwa domy, ale jakby jeden,
niesamowita miłość do książek i tzw. ideały. To one sprawiły, że w
siódmej klasie wypisałyśmy na kartce różne szczytne hasła o
przyjaźni i miłości, włożyłyśmy do butelki i zakopałyśmy. Nie
starczyło nam odwagi, żeby podpisać je własną krwią.
Jakoś w tym czasie pojawiła się na
naszym horyzoncie Romana Kaszczyc.
Wiedziałyśmy tylko tyle, że to artystka,
a na temat artystów miałyśmy swoje wyidealizowane przez książki
zdanie. Poza tym miała takie fantastyczne imię: Roma. Wkrótce Franka
pochwaliła mi się, że w górach skąd pochodzą jej rodzice ma kuzynkę,
która na imię ma ni mniej ni więcej tylko Roma. Okropnie jej
zazdrościłam tej kuzynki. Po latach, kiedy pojechałyśmy w góry do
jej rodziny spytałam o tę kuzynkę i wtedy Franka przyznała się, że
to był taki blef, żeby mnie i innym dziewczynom z naszej klasy
zaimponować. Do dzisiaj nie jestem pewna, czy nie wymyśliła też
niebieskookiego Piotra, w którym się zakochała z wzajemnością będąc
na wycieczce w Związku Radzieckim. Pamiętam, że w tym czasie w radiu
leciała piosenka „Ej Piotr, ej Piotr, skąd ty masz te oczy” i Franka
płakała słuchając jej. Ja natomiast pękałam z zazdrości, bo to był
„nasz” pierwszy chłopak i był Franki. Później bywały jeszcze takie
różne, na ogół platoniczne, miłości które obie dramatycznie
przeżywałyśmy.
Szłyśmy wtedy na Pełczycką, często z
posiłkiem, bo spacery były piekielnie długie, a był to najczęściej
chleb ze smalcem i z kiszoną kapustą ( to Franka wymyśliła) i
gadałyśmy, gadałyśmy w nieskończoność. Chyba do matury nasze uczucia
obracały się w sferze marzeń i wymyślaniu różnych scenariuszy, które
nie miały żadnych szans
na spełnienie. To też nic dziwnego, że
bywałyśmy okropnie nieszczęśliwe, przekonane o naszej wyjątkowej
inteligencji i wrednym niedocenianiu nas przez zły świat. A oto
fragment mojego pamiętnika z tamtych lat:
15.10.1966r
„Obie z Franką powoli dochodzimy do
wniosku, że takiego człowieka, żeby nas zrozumiał nigdy nie
spotkamy. Chłopakom tylko jedno w głowie: całować się gdzieś w
kącie, połazić z pół miesiąca i zmiana. Właściwie, co tu w tym
wszystkim ma sens? Nauka po to, żeby po 5 latach wkuwania „suszyć”
(czy tak się kiedyś mówiło?) się przy biurku. Zazdroszczę tym
ciemnym (sic!) czy mało inteligentnym istotom, które nie myślą tyle
tylko biorą życie jakim jest i nie czekają na ideały.”
Mój Boże! Miałyśmy po 18 lat, a nasze
przemyślenia mogłyby się równać z przemyśleniami teraźniejszych
14-latków. Mój świat obracał się wokół szkoły, treningów i spacerów.
Jak zdobyło się kasę zaliczało się kino.
Cała reszta to były marzenia inspirowane
najczęściej przeczytanymi książkami. A książki czytało się różne: od
„Dżumy” Camusa poprzez tzw. młodzieżowe, aż do socrealistycznych
powieścideł w rodzaju „Młodość Maszy”. W zasadzie nie jestem pewna
czy to było socrealistyczne, ale ponieważ bohaterką była
nauczycielka w jakimś kołchozie to chyba tak. Niemniej Masza stała
się na jakiś czas naszą idolką i to ona sprawiła, że zaczęłyśmy z
Franką zmieniać nasze życiowe plany.
17.X.1966r
„Zaszły poważne zmiany w naszych
planach. Teraz już chyba na dobre. Więc chcemy jechać do Łodzi.
(pisowni nie poprawiam) Franka będzie pracować w szkole i studiować
zaocznie. (Franka kończyła właśnie Liceum Pedagogiczne ) Ja zrobię
SN (Studium Nauczycielskie) i również pójdę do pracy. Chodzi o to,
żeby Frankę przyjęli do pracy, a mnie na to studium.”
Prawdę mówiąc to była utopia, ale myśmy
marzyć umiały wyjątkowo.
8.11.1966r.
„Doszłyśmy z Franką do wniosku, że
najlepiej będzie rok przepracować, przygotować materiał na super,
uskładać forsy i wtedy zdawać na uniwerek. Na razie trzeba wkuwać i
o niczym nie myśleć. Tylko nie wiem jak ja wytrzymam ten rok w
biurze”
Zeby było śmieszniej, nasze ówczesne
mrzonki prawie się spełniły. Franka została nauczycielką, a ja przez
blisko 20 lat „suszyłam” się -cokolwiek to znaczy – w biurze, żeby w
końcu zacząć uczyć dzieci, co prawda nie w szkole, ale cel podobny.
Minęły trzy lata i wtedy nastał twój
czas w moim życiu, ale póki, co do tej części pamiętnika jeszcze nie
zaglądam.
Twoja E.
|