ZAMIŁOWANIA RADNEGO MILICJANTA
LUSTRACJA PO BARLINECKU
Lustracja ( z łac. lustratio ) oznacza procedurę przeglądu i
weryfikacji. Przeprowadzana jest w urzędach, stowarzyszeniach,
partiach politycznych lub u prywatnych przedsiębiorców.
Obecnie kojarzona jest najczęściej z wglądem w życiorysy osób
pełniących funkcje publiczne, jak również wykonujących zawody
zaufania publicznego. Dotyczy ona pracy lub służby w organach
bezpieczeństwa państwa lub współpracy z nimi w latach 1944 – 1990.
Podstawę oraz najnowsze akty prawne normalizujące tę procedurę
zawiera znowelizowana ustawa lustracyjna, którą niedawno – po
długich debatach i konsultacjach – podpisał Lech Kaczyński.
Moda
na lustrowanie osób z pierwszych stron gazet nastała mniej więcej w
połowie ubiegłego roku. W minionym czasie najwięcej emocji budziła,
najwięcej uwagi skupiała weryfikacja osoby wicepremier Zyty
Gilowskiej. Każdy uważny obserwator zdarzeń lustracyjnych jest na
pewno święcie przekonany, że na takie nieprzyjemne przygody
narażone są tylko osoby z elit politycznych lub specyficznych grup
społecznych.
Nic z
tych rzeczy. Barlinecka rzeczywistość pokazała, że lustrować można
każdego bez względu na pochodzenie oraz status w lokalnym
środowisku. Zobrazujemy to na przykładzie z jesieni 2002 roku, kiedy
jeszcze nikt nie przypuszczał o nadchodzącej ogólnokrajowej
epidemii. Smaczku naszemu przypadkowi dodaje na pewno fakt, że w
przedmiocie sprawy będziemy blisko „ratusza” z ul. Niepodległości.
Wyjaśniamy od razy, iż nie zamierzamy tym artykułem nikogo obnażać
za grzeszki z czasów PRL-u. Pragniemy tylko udokumentowanym
materiałem pokazać, co wyczyniano w zakładzie budżetowym podległym
pod Urząd Miasta i Gminy w Barlinku. Pragniemy pokazać miejscowych
lustratorów, cieszących się – przynajmniej w przypadku bohatera z
podtytułu – nieskazitelną opinią.
Aby
dotrzeć do wyobraźni Czytelnika, przybliżymy teraz tło tego
artykułu. Będzie ono nawiązywało do pracy mieszkanki
popegerowskiej wsi w nieistniejącym już Barlineckim Ośrodku Sportu
Turystyki i Rekreacji. Marta Michalska ( na prośbę zainteresowanej
personalia zostały zmienione ) zatrudniła się tam wiosną 1998 roku.
W ramach programu aktywizacji środowisk wiejskich o dużym
bezrobociu została przyjęta na 6-ścio miesięczne prace
interwencyjne. Urzędujący w owym czasie dyrektor „ośrodka” Marek
Olech był bardzo zadowolony z wykonywanych przez nią obowiązków. Po
tym terminie zaproponował jej pracę na stałe, ale pod jednym
warunkiem. Musiała podjąć naukę w celu uzupełnienia wykształcenia do
poziomu średniego. Taki bowiem wymóg zawierały przepisy o
zatrudnianiu w tego typu jednostkach.
Michalska nie chciała zmarnować danej jej szansy. Mimo, że dawno
zapomniała już o sprawdzianach i klasówkach ( jedyna córka
szykowała się właśnie do matury ), znalazła dla siebie szkołę w
Strzelcach Krajeńskich. Rozpoczęła naukę w Liceum Ekonomicznym dla
dorosłych, filii prywatnego Centrum Kształcenia Ustawicznego z
Chodzieży. Miejscowość ta oddalona jest 130 km od placówki i
położona 70 km na północ od Poznania. Pragnienie pracy pociągało za
sobą wiele wyrzeczeń, a jednocześnie duże koszty. Dążyła jednak
konsekwentnie do wytyczonego celu, który ostatecznie osiągnęła w
maju 2001 roku. Kserokopię otrzymanego świadectwa dołączyła zaraz do
swoich akt osobowych w BOSTiR-rze.
W
międzyczasie zakładem budżetowym kierowało trzech kolejnych
dyrektorów. Niedługo potem – bo od lipca 2001 roku stery w firmie
objął następny, Marek Dudka. Ten aktywny działacz lokalnych struktur
Sojuszu Lewicy Demokratycznej zasiadał w tym samym okresie w
Zarządzie Powiatu Myśliborskiego. Wraz z nim na „ośrodku” pojawiać
się zaczął inny radny, emerytowany milicjant Stanisław Opatowicz. Za
czasów swojej świetności zawodowej kierował nawet miejscowym
komisariatem. Teraz nie był wcale gorszy od swojego partyjnego
kolegi. Udzielał się w Zarządzie Miasta i Gminy. Od tej pory
widywano go na stadionie kilka razy w tygodniu.
Marek
Dudka ochoczo wziął się do pracy. Miał wiele pomysłów na rozkwit
kierowanej przez siebie firmy. Rozpoczął od zmiany struktury
organizacyjnej. Skasował pojedyncze stanowisko recepcjonistki (
posadę tę zajmowała Michalska), wprowadzając na to miejsce półtora
etatu informatora turystycznego. Pryncypał nie widział w tej nowej
roli dokształconej ekonomistki, dlatego pod koniec stycznia
2002 roku zwolnił ją z pracy. Dokładne przywoływanie dat nie jest
przypadkowe. Pozwoli to później bardzo obrazowo zapoznać Czytelników
z przedmiotowym celem tej publikacji.
Pani
Marta próbowała się bronić. Złożyła pozew do Sądu Pracy
w Myśliborzu. Na rozprawie w czerwcu 2002 roku zeznania składał
dyrektor Dudka. Miesiąc później - jako świadek zadysponowany przez
BOSTiR - przesłuchiwany był emerytowany milicjant Opatowicz. Żaden z
nich słowem nie wspomniał o dokształcaniu Michalskiej. Do końca
roku odbyły się jeszcze dwie wokandy, a wyrok oddalający pozew
został ogłoszony 20 grudnia 2002 roku.
W tym
samym czasie do bezrobotnej kobiety, bardzo przypadkowym zbiegiem
okoliczności – niczym prezent pod choinkę – dotarła wiadomość, że
policja w Chodzieży sprawdzała w tamtejszym Centrum Kształcenia
Ustawicznego fakt ukończenia przez nią tej szkoły. Zdziwienie tą
informacja było olbrzymie. Sądziła najpierw, iż mogło to
wyniknąć z jej kandydowania w wyborach samorządowych do „gminy”.
Odbywały się one wówczas pod koniec października. Liczba zebranych
głosów nie była może wielka, ale z tej samej miejscowości nie dostał
się nawet „pewniak” komitetu SLD. Nie miała jednak przed świętami
ani czasu, ani „głowy”, aby wyjaśniać bardzo dziwną informację.
Odłożyła to do stycznia przyszłego roku.
Zaraz
po Sylwestrze 2003 udała się do barlineckiego komisariatu policji.
Strzał był w „dziesiątkę”. Komendant potwierdził chodzieski epizod
ze szkołą. Oświadczył Michalskiej, ze w dniu 09 października 2002
roku mieszkaniec Barlinka, który prosił o zachowanie anonimowości,
dostarczył do komisariatu kserokopię świadectwa ukończenia liceum
dla dorosłych na jej nazwisko. Osoba ta stwierdziła, iż ktoś
podrzucił tę odbitkę pod jej drzwi. W jakim celu ? – tego nie wie,
ale przypuszcza, iż jest ono podrobione. Następnego dnia zostało
skierowane zapytanie do Chodzieży o ustalenie autentyczności
przedmiotowego dokumentu. Policjant nie chciał ujawnić personaliów
znalazcy. Dodał jedynie, iż sam zna dobrze szczęśliwca. Nie odmówił
jednak zaspokojenia kobiecej ciekawości i pokazał dostarczony
„skarb”. Jedno spojrzenie pozwoliło potwierdzić wcześniejsze
przypuszczenia. Na kserokopii widniała adnotacja kadrowej
Katarzyny Mielcarek, potwierdzająca przyjęcie świadectwa do akt w
BOSTiR-rze.Z zasobem takiej wiedzy udała się prosto na ul. Sportową.
Były pryncypał Dudka nie podjął rozmowy. Potraktował kobietę jak
intruza i mało elegancko wyprosił z gabinetu. Nie zniechęciło to
Michalskiej do dalszego dociekania końca tajemnicy. Wręcz przeciwnie
– dostała dodatkowego animuszu. Najpierw odbyła rozmowę z
zastępczynią burmistrza, później skierowała obszernej treści pismo
do samego włodarza Barlinka ( jednocześnie zwierzchnika służbowego
dyrektora „ośrodka” ), Zygmunta Siarkiewicza. Naiwnie oczekiwała
odpowiedzi, ale się nie doczekała. Widocznie dostojnicy z Urzędu
Miasta i Gminy – w nawale obowiązków – uznali, że bezrobotnej
kobiecie żadna krzywda się nie stała. Więcej zaangażowania wykazał
„szef” barlineckiej Rady Miejskiej. Z drugiego piętra na
pierwsze przesłał wniosek o dogłębne wyjaśnienie sprawy i na tym
zaprzestał.
Pozostawiona sama sobie Michalska kieruje teraz zawiadomienie o
swojej przygodzie do myśliborskiej prokuratury. Po krótkim czasie
dostaje informację, że w sprawie tej wszczęto śledztwo z art. 51
ust. 1 ustawy o ochronie danych osobowych. Przeprowadzenie czynności
wyjaśniających powierzono barlineckiej policji. Tym sposobem bardzo
szybko dochodzi do ujawnienia tajemniczego mieszkańca, który
dostarczył do komisariatu podrzuconą mu kserokopię świadectwa.
Człowiekiem „w masce” okazuje się emerytowany milicjant Stanisław
Opatowicz. W złożonej przez burmistrza Siarkiewicza pisemnej
referencji do prokuratury określony był jako : „... nieetatowy
członek Zarządu MiG w latach 1998 – 2002. Z żadnych aktów
wewnętrznych nie wynikały z tego tytułu konkretne uprawnienia i
obowiązki. W w/w okresie opiekował się i monitorował – w ramach
umownego podziału zadań między członkami Zarządu – sprawy związane z
kulturą, sportem i oświatą. Funkcje te sprawował społecznie, nie
posiadał żadnych uprawnień decyzjonalnych.”
Policja dokonała przesłuchania świadków. Przytoczymy teraz w skrócie
złożone wyjaśnienia obu radnych. Okrasimy je później drobnymi
informacjami tylko po to, aby każdy Czytelnik tej lustracyjnej
historyjki mógł bez jakiegokolwiek naprowadzania sam ocenić
zaistniałe zdarzenia. Raz jeszcze tylko przypominamy, że Michalską
zwolniono w styczniu 2002 roku.
Jako
pierwszy zeznawał były „szef” Pani Marty: „... W grudniu 2001 r.
z rozmów z pracownikami m.in. M. Lang, K. Mielcarek,
wywnioskowałem, że możliwe jest ( pomimo posiadania świadectwa
ukończenia liceum w Chodzieży), iż Michalska nie ukończyła tej
szkoły. W czasie kiedy odbywały się zjazdy nikt o tym nie wiedział,
nie informowała o tym zakład pracy. Dziwne było również to, że tak
szybko zdobyła tytuł technika ekonomisty. Kiedy w styczniu 2002 r.
był u mnie Opatowicz, powiedziałem mu o swoich wątpliwościach. Po
konsultacji postanowiliśmy, iż weźmie on kopię świadectwa
Michalskiej i przez policję sprawdzi jego autentyczność. Z tego co
mi wiadomo przekazał je do komisariatu w Barlinku, a czynności
sprawdzające niczego złego nie stwierdziły. Było ono autentyczne.
Według mnie, jako pracodawca tej pani miałem prawo sprawdzić, czy
faktycznie posiada ona wykształcenie średnie”. W tym miejscu dodamy
tylko, że w owym czasie dokształcało się troje innych pracowników (
m.in. Sylwester Wroński – syn sekretarz UMiG) i o nikogo więcej
pryncypał z ul. Sportowej nie zamartwiał się.
Niedługo potem emerytowany milicjant Opatowicz wyjaśniał: „W latach
1998 – 2002 pełniłem jednocześnie obowiązki radnego i członka
Zarządu MiG. Nadzorowałem w tym czasie tzw. sferę nadbudowy, w tym
działalność BOSTiR. W październiku 2002 r. dyrektor Dudka zgłosił mi
osobiście, że ma wątpliwości, czy jedna z pracownic o nazwisku
Michalska ukończyła rzeczywiście szkołę średnią. Analizując jej
akta, brakowało w nich podań o zgodę na naukę, podań o urlopy
szkoleniowe. Poprosiłem kolegę o wykonanie kserokopii świadectwa,
które otrzymałem po dwóch tygodniach. Przekazałem je do dyspozycji
komendanta Koruca. Powiedziałem o tych podejrzeniach. Świadectwo
trafiło do mnie w ten sposób, że wrzucono je do mojej skrzynki
pocztowej. Domyślam się, iż zrobił to Dudka. Kategorycznie
twierdzę, że sprawdzanie Michalskiej nie miało nic wspólnego z
odbywającą się w tym czasie kampanią wyborczą do samorządu
lokalnego. O tym, że ta pani startowała dowiedziałem się dwa
tygodnie po wyborach z biuletynu po wyborczego. Uważam, że dyrektor
zakładu budżetowego miał nie tylko prawo, ale i obowiązek dokonania
takiego sprawdzenia. Ja spełniłem tylko swój obowiązek.”
Takie
wyjaśnienia złożyli pierwotnie obydwaj radni. Na bazie zgromadzonego
materiału Prokuratura Rejonowa w Myśliborzu umorzyła dochodzenie w
sprawie naruszenia ustawy o ochronie danych osobowych. Michalska
złożyła zażalenie do Prokuratury Okręgowej w Szczecinie, które
rozpatrzono pozytywnie. Ponownie wrócono do sprawy, a wyjaśnienia
składano tym razem bezpośrednio przed prokuratorem.
Komendant milicji w spoczynku tłumaczył, że: „Na początku września
2002 r. do oddziału redakcji „Gazety Lubuskiej” w Barlinku - gdzie
pracowałem - około 13.00 otrzymałem telefon. Dzwonił mężczyzna w
średnim wieku, dobrze wysławiający się. Powiedział, że ma
informację dla gazety. Według tej informacji pracownica
BOSTiR-u o nazwisku Michalska uzyskała nielegalnie świadectwo
szkoły średniej. Pani ta nie była widywana w szkole i nie
uczestniczyła na zajęciach, a mimo to uzyskała świadectwo. Mówił
też, że załatwił to jakiś sędzia piłkarski. Nie wymienił nazwiska,
skąd pochodzi gdzie mieszka. Tego materiału nie wykorzystałem
w celach dziennikarskich. Trzy dni po rozmowie w skrzynce pocztowej
zlokalizowanej na furtce ogrodzenia mojego domu znalazłem białą
kopertę. Była w niej kserokopia świadectwa pani Michalskiej.
Świadectwo pochodziło ze szkoły spoza Barlinka, chyba z rejonu
Strzelec Kr.. Skojarzyłem to z wcześniejszą rozmową z anonimowym
rozmówcą. Poszedłem więc do BOSTiR-u i poprosiłem Dudkę o
sprawdzenie w aktach Michalskiej, czy znajduje się tam świadectwo
oraz inne dokumenty potwierdzające fakt zdobywania wykształcenia.
Było to polecenie służbowe, które wydałem jako członek Zarządu MiG
Barlinek. Nie mówiłem o powodach zlecenia tego sprawdzenia....
Podczas tej rozmowy otrzymałem od dyrektora BOSTiR drugą
kserokopię świadectwa Michalskiej. Zabrałem ją do domu i
porównałem z tą, którą na początku września2002 r. znalazłem w
skrzynce pocztowej. Obie były identyczne. Jestem pewien, że Dudka
przekazał mi odbitkę świadectwa w końcu września lub na początku
października 2002 r.. Ta druga kserokopia, którą otrzymałem od
dyrektora uległa prawdopodobnie zagubieniu lub zniszczeniu.
Osobiście nie miałem żadnych konfliktów z panią Michalską, żywiłem
Prokuratorowi badającemu tę sprawę wszystko wydawało się zbieżne,
oprócz terminu przekazania Opatowiczowi przez Dudkę kopii
świadectwa. W tym celu dokonał konfrontacji obu mężczyzn, a po
odczytaniu złożonych przez nich zeznań emerytowany milicjant
dodatkowo wyjaśnił: „Istotnie pierwszy raz o sprawie świadectwa
dowiedziałem się w końcu 2001 roku. Było to na posiedzeniu Zarządu
MiG dotyczącego reorganizacji BOSTiR-u. Dudka poinformował, że
pracownica o nazwisku Michalska nie odpowiada kwalifikacjom do
wykonywania czynności recepcjonistki i obsługi ruchu turystycznego.”
W tym
miejscu wróćmy na krótko do powodów zwolnienia lustrowanej kobiety.
Recepcjonistkę mieli zastąpić informatorzy turystyczni. Nikogo nie
przyjęto na wolne etaty, a obsługą klientów w hoteliku zajmowali się
miedzy innymi dyrektor i specjalista ds. sportu. Poziom świadczonej
przez nich oferty turystycznej najlepiej oddaje zdarzenie z końca
marca 2003 roku. Wieczorową porą na dyżurze obydwu panów
odwiedzili barlineccy policjanci. W jednym i drugim przypadku
alkomat wykazał poziom 1,7 promila. W świetlicy pensjonatu stały na
stole trzy puste butelki po informacji „wyborowej”, a obok na
kozetce chrapał zaspokojony usługą wysokiej rangi dostojnik naszej
Rady Miejskiej.
Przenosimy się z powrotem do wyjaśnień radnego Opatowicza podczas
konfrontacji. Żeby rozwiać wszelkie wątpliwości, bardzo szczegółowo
opisał zdarzenie znalezienia kserokopii świadectwa Michalskiej
formatu A4 w swojej skrzynce pocztowej: „Moja skrzynka jest średniej
wielkości. Mieści się w niej koperta wielkości połowy formatu A4.
Kserokopia znajdowała się w kopercie formatu A5, która nie była
zaadresowana i zaklejona. Ksero nie było zagięte ani na pół, ani „na
cztery”. Było luźno włożone do koperty..”
W tym
miejscu nie sposób nie odnieść się do nadprzyrodzonych uzdolnień
emerytowanego milicjanta. Dodamy tylko dla mniej zorientowanych w
polskich normach, że format A4 ma wymiary 298 mm x 210 mm, a format
A5 210 mm x 149 mm. Mieszka w Barlinku iluzjonista ( mamy na myśli
Tadeusza Krawczyka ), ale tak mocnego numeru na pewno nie ma w swoim
repertuarze artystycznym. Magik najczęściej kojarzy nam się z
czarnym cylindrem, z którego za pomocą pałeczki wyczarowuje się
gołębia lub królika. Naszemu radnemu nie potrzebny będzie cylinder.
Z pełnym powodzeniem zastąpi go skrzynka pocztowa. Gorzej będzie
ze zwierzątkami, ale w ostateczności da się z niej wyciągnąć za uszy
małego prosiaczka.
Wyczerpujące wyjaśnienia złożone podczas konfrontacji pozwoliły
prokuratorowi zakończyć postępowanie wyjaśniające. Ponownie umorzono
sprawę, gdyż nie dopatrzono się znamion czynu zabronionego prawem o
ochronie danych osobowych. Odnośnie kserokopii podrzuconej do
skrzynki pocztowej radnego Opatowicza podkreślono okoliczność, że
przeprowadzone postępowanie nie doprowadziło do ustalenia osoby,
która tego dokonała. Oceny takiej nie będziemy komentowali.
Pozwolimy sobie tylko na przywołanie podpisywanej przez każdego
przesłuchiwanego świadka informacji, że został pouczony o
odpowiedzialności karnej za fałszywe zeznania.
Przedstawiony przypadek lustracji wykształcenia Marty Michalskiej
ukazuje naszą lokalną smutną, zgniłą rzeczywistość. Przekazany
materiał podsumowujemy tylko kilkoma zdaniami. Resztę muszą
dopowiedzieć sobie sami Czytelnicy.
Rzeczą
bardzo istotną w całej tej sprawie jest fakt, że uwikłani są w nią
ludzie będący gwarantami i orędownikami praworządności. Ciężar
gatunkowy szkodliwości przedmiotowego zdarzenia nie jest duży, ale
wymiar czynu mierzony aspektem szkodliwości społecznej jest
przeogromny. Cierpiąca na amnezję pamięciową dwójka radnych, próbuje
wdeptać w ziemię bezbronną Martę Michalską tak, jak robi się z petem
od papierosa za pomocą podeszwy buta. Gaszenie niedopałków w
taki sposób jest brzydkie, mało eleganckie i zakazane. Podłe i
wstrętne, a zarazem wzbudzające odrazę, było również działanie
barlineckich możnowładców samorządowych. Wydawało się im, że
żyją ponad prawem. Lecz – „kto dołki pod kimś kopie, sam w nie
wpada.”
Mija
|