Sąsiedzi
„Biedzie swej nie poradzi, kto się z
sąsiadami wadzi”
„Kto ma dobrego sąsiada, ma zawsze dobry
poranek”
„Dobry sąsiad jest najlepszym krewnym”
„Sąsiad prawy silną ci podporą”
(przysłowia)
Rodzina i dom stanowiły odrębny świat, w
którym panowały charakterystyczne dla tego domu, wypracowane przez
pokolenia obyczaje. Kilka rodzin tworzyło najbliższe sąsiedztwo,
ulice, kolonię, przysiółek. Te z kolei stanowiły osadę, wioskę czy
miasteczko. Sąsiednie miejscowości były „okolicą”. Każda z tych
części składających się na społeczność, wnosiła do jej życia swoje
zwyczaje, tradycje i obrzędy, stąd ich mnogość i bogactwo. Kiedy
jeszcze nie korzystano z dobrodziejstw obecnej cywilizacji, kontakty
między ludźmi układały się inaczej, a zwyczaje i obrzędy zbliżały
ich.
W takiej wspólnocie kimś bardzo ważnym był sąsiad. Traktowano go jak
kogoś bliskiego, a wobec trosk i radości sąsiada nikt nie był
obojętny. Kształtowane przez wieki poczucie wspólnoty wyrobiło w
kontaktach międzysąsiedzkich określone normy obyczajowe, a ich
podstawą były szacunek, pomoc, grzeczność i gościnność. Kiedy ktoś
spotykał bliskiego lub dalszego sąsiada, obowiązkowo grzecznie go
witał i nawet jeżeli się spieszył, zamieniał z nim chociaż kilka
zdań, pytając o zdrowie, gospodarstwo czy interes, rodzinę,
znajomych.
Tak nakazywał obyczaj, chociaż zapewne bywało też inaczej, bo
przecież we współżyciu między ludźmi nie zawsze bywa idealnie, a
złość, zawiść i nieporozumienia nie są „wynalazkiem” czasów
współczesnych. W życiu gromady poczucie wspólnoty było szczególnie
silne, gdy potrzebna była pomoc. Każdy sąsiad pomagał jak mógł, bo
„kto nie pomoże – jest człowiekiem bez honoru”. Spieszono więc z
pomocą przy wznoszeniu domu, kopaniu studni, remontach, koszeniu,
młóceniu i zwózce zboża a także w razie pożaru, choroby, wszelkich
plag i wypadków losowych Jednym ze zwyczajów była tzw. tłoka, czyli
wspólna praca na polu sąsiada, gdy ten nie mógł zdążyć ze żniwami.
Ten, któremu pomagano, przygotowywał chociażby najskromniejszy
poczęstunek, bo sąsiadom nie płaciło się za pomoc. Bywało, że na
tłokę schodzili się sąsiedzi nawet w niedzielę czy święta gdy
wymagała tego sytuacja, a kościół katolicki zezwalał na tę
szlachetną formę wspierania bliźniego.
Do dobrosąsiedzkich zwyczajów należało
również spotykanie się poza pracą na rozmowy, narady czy plotki.
Sąsiedzi często się odwiedzali, a do cudzego domu wypadało pójść
umytym i schludnie odzianym. Witali się dostojnie, używając
wyszukanych słów, chwalących gospodarza, jego dom i żonę. Brak
grzeczności był występkiem przeciw normom obyczajowym.
W wolne dni młodzież (rzadko stateczni
gospodarze) spotykali się w karczmie na rozmowach, tańcach i piciu.
O dobra materialne dbano wspólnie. Kradzież, oszustwo czy
cudzołóstwo były ciężkim, niewybaczalnym przewinieniem wobec gromady
i wymierzano za nie surowe kary. Wspólnie pieczołowicie strzeżono
granic wsi i pól, wyznaczając linie podziału, tzw. miedze i kopce, a
kto naruszył znaki graniczne, ten oprócz wymierzonej kary ziemskiej,
skazany był w przekonaniu społeczność na błąkanie się po śmierci po
polach jako dusza pokutująca.
Dziś, zajęci swoimi sprawami, niewiele
wiemy o sąsiadach, a z przysłów wybralibyśmy pewnie: „dobry sąsiad
to ten, którego najmniej się słyszy”.
Romana Kaszczyc
|