Kpiny, czy co?
Lato
mieliśmy wystrzałowe. Strzelano ze wszystkiego i do wszystkich.
Najcelniej racami. W niebo. Ofiar nie było. Nie było? Były! A te
gapy, trąby i fujary? A kto dostał po kieszeni? Nie ma to jak: -
Zastaw się , a postaw się!
We
wrześniu też było wesoło. Impreza goniła imprezę, bo do mety coraz
bliżej. Przebierańcy już wyjechali, jeden tylko taki się
zawieruszył. Przebrał się. Że co, że nie paradnie? Paradnie! Zamiast
gasić pożary, wzniecał chichot. A poza tym dużo wrażeń: wzrokowych,
słuchowych, węchowych.... Fetorek, szopki, decybele, fanfaronada i
cyrk.
Zaczęło się ładnie i z zadęciem. Od dożynek. Coś tam dorzynali. Nie
wiadomo dokładnie co, bo słabo latoś obrodziło. Sypnęło za to
absurdami.
Zanosiło się na poważnie, gdyż w następną sobotę, 9. września,
rozpoczęły się obchody Europejskich Dni Dziedzictwa. Zorganizowano
je pod hasłem: „Wśród zabytków, wśród zieleni”. Dni zapoczątkowała
Inauguracyjna Sesja Wyjazdowa ze Szczecina do Przelewic i do
Barlinka.
Przelewice, to przede wszystkim przyroda. To Ogród Dendrologiczny
oraz wspaniale odrestaurowany Pałac i kilka innych zabytków.
Patrzcie: wioska, a potrafili!!
Barlinek wystąpił w podwójnej roli: Lidera Ekologii i Protektora
Dziedzictwa, czyli zabytków właśnie. W obydwu tych konkurencjach,
niestety, nie pobił na głowę Przelewic. Wyszło jakoś tak odwrotnie.
Tak jakby ktoś tu stanął na głowie i myślał nogami. Że co? Że
nieprawda? Pewnie, że nieprawda. Kategorię „Zieleń” wymownie
reprezentowały przecież pieńki po kilkusetletnich drzewach, a
Ekologii nie było widać wcale. Gdzieś sobie poszła. Podobno w teren.
Kto chce, niech sobie idzie tam za nią i sam sprawdzi. Może siedzi
gdzieś pod hałdą śmieci i wstydzi się pokazać.
Za to
zabytki !!!
To
nasz turystyczny atut! Tu było pole do popisu. Po niektórych już
tylko pole (czyt. puste miejsce/. Ale co tam. Działki też są ważne,
a rumowisk ci u nas dostatek. Gdzie nie spojrzysz. Wszędzie. No, a
zabytki? Hmm... Czy są tu jeszcze jakieś zabytki?!
Ależ
oczywiście! Są. Jeszcze są. Ostatnio nawet trochę awansowały. Teraz,
idąc z duchem czasu, mówi się o nich „rudery” /ktoś je do tego stanu
świadomie doprowadził – zgadnijcie kto?/ Dużo ich. Trudno je
wszystkie policzyć. Po co zresztą liczyć, jak ich dni już i tak są
policzone.
Z
jednym takim porachowano się zaraz, w parę dni po wyjeździe
naukowców z Barlinka. Czyżby to było w ramach obchodów Dni
Dziedzictwa? Pewnie tak. Może pod hasłem: „Popieramy antyk czynem,
rozwalamy przed terminem/?/”. Nieważne. Pod takim czy siakim tytułem
była to, mimo wszystko, kpina. Kpina z Dni Dziedzictwa!
A
poszło o pewien, tffu, zabytek.
Ten
zabytkowy domek stał sobie cichutko przy kościele i przez 180 lat
nikomu nie wadził. Nawet czerwonoarmistom! Oni go oszczędzili. Po
wojnie jego wnętrza dobrze służyły społeczeństwu, a pod koniec
pełniły nawet funkcje reprezentacyjne, choć oficjalnie był to tylko
„Dom Seniora”. Sam budynek też był seniorem. I co z tego? Ktoś
kiedyś zamknął „DS” na kłódkę/ i na parę zim/, wypędzając Seniorów
na sam kraniec miasta. A co! Mają zdrowe nogi, to taki spacer wcale
im nie zaszkodzi, prawda?
Po tym
samarytańskim akcie szacownej kamieniczce przylepiono łatkę
„rudery”. Słusznie, bo środek miała ona już całkiem wybebeszony,
więc nazwą trafiono w dziesiątkę. Pardon. Nie w dziesiątkę – wredna
rudera miała obrzydliwie zdrową konstrukcję!
Ktoś
inny to zauważył i rzekomą ruinę próbował reanimować. Włożył w to
„coś” nawet sporo grosza/podobno kilkaset tys.zł./. Już był blisko
celu „już witał się z gąską”, ale... zabrakło grosiwa na dach /ok.
50 tys./ i na całą resztę. Zdążył jeszcze tylko wstawić nowiusieńkie
okna... i poszedł po pomoc do Właściciela. Z prośbą. Niech
przynajmniej poręczy kredyt. Tylko On to mógł zrobić. Móc mógł, ale
zamiast poręczenia pokazał figę. A ten ktoś namolnie swoje: przecież
będzie niszczeć! Szkoda! Szkoda? Jaka tam szkoda? A niech się nawet
zawali, a jak się nie zawali, to sami rozwalimy.
Domek
sam zawalić się nie chciał. Widać krzepki był. Stał twardo na swoim
kolejne lata. Ani ryski, ani pęknięcia. Nic. A lało mu się na głowę
jak z cebra – najulewniej podczas posiedzeń pewnego dostojnego
gremium. Deszczyk z nieba nie zaszkodził mu wcale. Ani trochę.
Zaszkodziła dopiero woda lana z trybuny. Jeszcze bardziej poraziła
go toczona tam piana. To taka biaława, trująca substancja. Pojawia
się najpierw w kącikach ust, a potem rąbie na oślep powalając
najtęższe mózgi i najgrubsze mury. Taka to siła.
Pokaz
tej siły nastąpił w środę, trzynastego. – „ Trzynastego ...wszystko
zdarzyć się może!” – śpiewała kiedyś Kasia Sobczyk. Wykrakała.
Zdarzyło się. Zapamiętajcie tę datę, bo to ważny dzień! W tym dniu
rozegrano ważny mecz: władza kontra rozum.
Rozum
przegrał.
Ma być
dogrywka.
Ludziska rechotali, bo znowu zafundowano im darmowe/?/ widowisko. Co
tam widowisko! To był koncert !! Prawdziwy koncert na cymbały,
cymbałki i coś tam jeszcze /chyba buldożery/. Cymbalistów było
wielu, ale..., ale nie ma tego złego, co by na „nasze” nie wyszło.
Nieważne, że jest goło, ważne że wesoło. Dni Dziedzictwa trwają,
cymbaliści grają, a jeśli nie może być normalnie, to niech będzie
chociaż śmiesznie.
Kmieć
|