25 lecie „Wiatraka”

Wspomnienia scenografa

Żaden rozbierany dom czy likwidowane zabudowania gospodarcze nie uszły mojej uwadze. A nóż trafi się jakieś stare okno, koło od wozu, ciekawe krzesło, skrzynia, połamana drabina czy tekturowa walizka. Wszystko może się przydać. Zaraziłam nawet tym dziwactwem wiatrakowych ludzi. Gromadziłam zdobyte „skarby” pod sceną, w pracowni, w magazynach, gdzie się dało. Skarbem były nawet strzępy starych firanek, szmaty, worki. Na wszystko były pomysły w swoim czasie.

„Wiatrak” długo nie miał siedziby. Spotkania odbywały się najczęściej w kawiarni, lub w którymś z pomieszczeń w „Panoramie”, jeżeli było wolne. Większość spektakli odbywała się wtedy w kawiarni, bo było bardziej kameralnie. Dojrzewanie koncepcji scenografii do momentu stwierdzenia że „to jest to”, trwało czasami dosyć długo. Montaż też. Do każdego przedstawienia opracowywałam dodatkowo tzw. scenografię „wyjazdową”, gdyż braliśmy udział w przeglądach w różnych miastach, bądź byliśmy zapraszani i trzeba się było dostosować do każdych warunków. Często też wyszukiwaliśmy różnych nietypowych miejsc poza sceną, jak piwnica, hall ze schodami czy klub, bo bardziej odpowiadał klimat, a ja zyskiwałam na czasie montując scenografię, gdy na scenie trwały spektakle. Aktorzy też za każdym razem dostosowywali się do innego miejsca, dzięki czemu nie popadali w rutynę, a spektakle nie były sztampą. Bywało że organizatorzy dziwili się lub złościli, a my swoje.

Na ogólnopolskim przeglądzie wybranych teatrów w Nowym Sączu scena była mała, niska i pełna draperii, ale nie było lepszego pomieszczenia (ważne też były światła), a scenografia oprócz miejsca wymagała zapalenia prawdziwego ognia. Stałam wtedy za kulisami z mokrymi szmatami i kubłem wody, a obok mnie strażak z gaśnicą w ręku. Obyło się na szczęście bez pożaru, który nam się wcześniej zdarzył. To był spektakl „Palenie wzbronione”, do którego zrobiłam wielką, ażurową formę (zawsze był problem z jej targaniem) z ceramiki, gruzu i żużlu, do tego poowijana była bandażami. Symbolizowała zgliszcza wojenne i zniszczenia nie tylko materialne (w niej rozpalaliśmy ogień). Do tego w tle wisiały na drucie kolczastym pieluchy z Veraikonami. Aktorzy mieli na sobie płachty materiałów, które mogły się zapalić. Po emocjach zebraliśmy wtedy wiele słów uznania (krytyki też) od uczestniczących w jury aktorów i poetów, a także od kolegów z innych teatrów. Na przeglądy bądź gościnne występy jeździliśmy autokarem który fundował „Bomet”, można więc było zabrać sprzęt i scenografię.

Niezapomniane były powroty z wojaży. Bez względu na porę, w „Panoramie” czekali na nas ludzie z gorącą kolacją, smakołykami i niecierpliwością. Jacy to byli ludzie? Różni, nie tylko pracownicy i nikt im nie kazał czekać czasami do późnych godzin nocnych. Wybiegali przed „Panoramę” by nas powitać i niecierpliwie wypytywali o wszystko. Potem trwały „nocne Polaków rozmowy”.

Kontakty i rozmowy były normalna potrzebą. Były twórcze. Każda premiera kończyła się spotkaniem w kawiarni i długa, gorącą dyskusją. Na te spotkania fani przynosili specjalnie na tę okazję upieczone ciasto czy miskę sałatki. Rozmowne wieczory były nieodłącznym elementem wiatrakowego życia. To były czasy!                          

                                                             Romana Kaszczyc
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka