Pierwsze wspinanie w słoweńskim Ospie
Wspinali się: Agnieszka Granatowska, Krzysiek Skolimowski, Marcin
Piasecki i Jarek Skowron
Nareszcie! Po wielu zimowych miesiącach, podczas których jedyną
alternatywą było korzystanie ze sztucznych ścianek wspinaczkowych,
nadszedł czas inauguracji nowego sezonu w jakże utęsknionych
skałach. Początek maja jest prawdziwym świętem polskiej wspinaczki
skałkowej. Przez tych kilka dni wszyscy ogarnięci pasją wdrapywania
się na skalne ściany wyruszają w stronę gór. Jadą by wyzwolić
nagromadzone przez zimę marzenia i poczuć to COŚ, co od lat nadaje
barw i właściwego pulsu ich życiu.

Dla
nas zazwyczaj bywają to Sokoliki, ale znacznie przedłużony tym razem
weekend zachęcił do nieco poważniejszego wyjazdu, bo przecież w
Sokoły z pewnością w tym roku zawitamy wiele razy. Wybraliśmy
słoweński Osp, rejon wspinaczkowy położony kilka kilometrów od
Adriatyku, i tyleż samo od granicy z Italią. Sama miejscowość to
mała, urocza, typowa dla tej części Europy wioska. Życie płynie tu
sennie i leniwie. Nie ma w niej nawet sklepu, więc dwa razy w
tygodniu przyjeżdża tu obwoźny sklepik. Jednym słowem zdecydowanie
nie jest to miejsce opisywane w przewodnikach turystycznych. Jednak
jest coś, co wyróżnia tę wioskę. Dzięki otaczającym ją przepięknym,
miejscami sięgającym ponad sto metrów skalnym ścianom, Osp poznała
cała wspinaczkowa Europa. Zalety wspinania w tym miejscu można by
długo wymieniać i czego bym nie napisał byłoby za mało.

Przez
pierwsze dwa dni pogoda trochę kaprysiła i popadywał deszcz, ale w
Ospie jest na to rada. Poszliśmy wspinać się w sektorze o nazwie
Misja Pec. Jest to ogromna ściana o tak dużym stopniu przewieszenia,
że nawet podczas ulewnego deszczu można się tutaj z powodzeniem
wspinać. Gdzieś za naszymi plecami siąpił ciepły śródziemnomorski
deszczyk, a my robiliśmy, co swoje. Trzeciego dnia końcu wyszło
słońce i od tej chwili nikt już nie miał wątpliwości, na jakiej
szerokości geograficznej się znajduje, zdrowo przygrzało. Kolejnym
sektorem był Crni Kal, i to było miejsce, jakiego szukaliśmy. Sektor
ten oferował drogi wspinaczkowe o bardzo szerokiej skali trudności,
każdy bez problemu mógł znaleźć coś dla siebie. Za każdym razem, gdy
wpinaliśmy karabinek w ring zjazdowy, najczęściej umieszczony w
górnej części ściany, wystarczyło odwrócić głowę, by móc podziwiać
Istrię i błyszczący w słońcu Adriatyk. Kusiło, ale skały były
priorytetem.

Dla
Agnieszki był to pierwszy wyjazd w skały. Przygotowywała się do
niego treningowo od kilku miesięcy i to zaowocowało. Udało jej się
poprowadzić dwie pierwsze wspinaczki z tzw. dołem, co przy
pierwszego wyjazdu nie często się zdarza. Wspinać się można z
asekuracją górną, kiedy lina biegnie od wspinającego ku górze, więc
gdy on odpada od ściany to po prostu na niej bezpiecznie zawisa (na
tzw. wędkę). Natomiast właściwym i dużo bardziej stylowym sposobem
wspinania jest pokonywanie dróg z asekuracja dolną. Wówczas lina
biegnie od wspinacza w dół, więc gdy traci on kontakt ze ścianą, to
leci dwukrotną długość liny zawartą między nim a ostatnim punktem
asekuracyjnym założonym w ścianie. Może się zdarzyć, że będzie to
kilkanaście metrów, ale nawet tak niekorzystne odpadnięcia, które są
naturalne dla prowadzenia trudnych dróg, nie powinny kończyć się
poważnymi kontuzjami. Jednak sposób ten, nawet na prostszych
drogach, wymaga już pewnej odporności psychicznej. Agnieszka, tak
trzymaj.
Był to
bardzo udany wyjazd. Myślę, że „poczuliśmy” skałę i tegoroczny sezon
wspinaczkowy możemy uznać za godnie rozpoczęty. Plany są ambitne, bo
już 28 czerwca lecimy na Korsykę, gdzie w przepięknej dolinie
Restonika chcemy się zmierzyć z jej kilkusetmetrowymi ścianami. Od
kilku lat myślę o legendarnym szczycie Eiger w Alpach, jest szansa,
że uda się zorganizować wyprawę w tym roku. Proszę trzymać kciuki.
Jarek Skowron
|