ZEZEM
Dawno po wyborach prezydenckich, jeszcze dawniej po wyborach
parlamentarnych, a niektórych wciąż męczy tzw. „czkawka wyborcza”.
Nie myślę tu w tym momencie ani o wyborcach, ani o samych
kandydatach, lecz o obowiązkach członków Obwodowych Komisji
Wyborczych. A mianowicie... Po moich felietonach zamieszczonych w
dwóch poprzednich numerach EB dotyczących nierzetelnego liczenia
kart wyborczych w wyborach parlamentarnych, 18 listopada br. do
redakcji przyszedł Pan K. - przewodniczący z Obwodowej Komisji
Wyborczej Nr 7 prosząc o pokazanie rzekomej „zguby”. Niewiele myśląc
sięgnęłam do teczki z dokumentami redakcyjnymi i pokazałam
przewodniczącemu kopię dokumentu do wglądu na miejscu w redakcji.
Jakież było moje ogromne zdziwienie, gdy odwiedzający mnie gość (w
towarzystwie dwóch kolegów – pełniących chyba rolę świadków),
otrzymaną przeze mnie kartę odsunął na bok stwierdzając, iż sam
sprawę zbada (dokument) i karty mi nie odda! Krew się we mnie
zagotowała. No pięknie przychodzi mi gość w odwiedziny i bezczelnie
„wyrywa mi” dowód – myślę... Nie pomogły apele o rozwagę skierowane
z mojej strony do Pana K. w celu odzyskania karty. Mało tego, gdy
telefonicznie wzywałam o pomoc i wsparcie u przełożonego karta nagle
zniknęła ze stołu...
Nie
brakło oczywiście pouczeń, w końcu bardziej doświadczonego życiowo
Pana przewodniczącego, który pojechał sobie zdrowo, na młodej
dziennikarce. Przy okazji rozmowy z przewodniczącym OKW Nr 7 (w
wyborach parlamentarnych) dowiedziałam się, iż nie jest możliwe by
karta, którą posiadam była kserówką z oryginału. Czemu? Bo Pan K. od
dawien dawna zasiada w komisjach i nie mogłoby mu się zdarzyć takie
niedopatrzenie. Usłyszałam nawet dziwaczną historię o domniemanej
drugiej pieczątce, lecz broń Boże o jakimkolwiek błędzie z jego
strony. Przecież nie może powstać jakakolwiek rysa na jego
nieskazitelnej opinii. Swoją drogą słysząc przypuszczenia o
istnieniu takowej pieczątki, można prosto rozkalkulować odpowiedź...
Kto może mieć na tyle nierówno pod sufitem, aby wyrabiać pieczątkę
OKW z numerem 7 i drukować jedną (bądź dwie) osobną kartę wyborczą
(wpierw trzeba było znać jej wzór), po to, aby narobić szumu w
gazecie... No ludzie!!! Choćby mi łopatą wciskano takie
wytłumaczenia to nie uwierzę. Oryginalną kartę, która „wyszła” z
wyborów osobiście oglądałam i sprawdzałam. Po mnie jeszcze tę samą
czynność uczyniło parę osób i każdy jasno stwierdził, iż nie jest to
kolorowy druk, lecz oryginalna karta wyborcza! Więc, po co te
owijanie w bawełnę... Swoją drogą skoro jest to fałszywka Panie
przewodniczący, to dlaczego fatygował się Pan po nią do redakcji?
Osoba, która ma za sobą odpowiednie argumenty tak nie postępuje.
Dobrze się stało, że to „nawracanie” doświadczonego, niemalże
„etatowego” członka komisji wyborczych mogło się skończyć, bo do
redakcji przybyły posiłki i karta pozostała na miejscu.
Marginalizując całą sprawę, pozostaje niesmak i z pewnością
zwątpienie, czy kandydaci do Komisji Wyborczych są kompetentni.
Szkoda, że brakuje niektórym prostego „mea culpa”, bo przecież
czasami po prostu błądzimy i jest rzeczą ludzką popełniać błędy, do
których też trzeba umieć się przyznać...
A tym czasem, koniec roku tuż, tuż.
Wielu z nas w grudniu robi sobie rachunek sumienia. Podsumowujemy
swoją pracę, swoje osiągnięcia i błędy. Stawiamy sobie kolejne cele
i nowe postanowienia z nadzieją, że nadchodzący rok będzie tym
lepszym... I oby był! Tego życzę sobie i Wam drodzy czytelnicy.
Wszystkiego dobrego!
M.P.
|