Ciamarajdy
po trzydziestce

Trudno 30 lat intensywnego życia zmieścić na kartce papieru, kiedy jest tyle wątków, z których każdy można snuć na wielu stronach. Zainteresowanych odsyłam do kronik, katalogów i literatury na temat pracowni, a ja spróbuję w największym skrócie przedstawić najważniejsze fakty. Wybaczcie osobisty ton.

Póki podjęłam pracę w „ Bomecie”, założyłam w Barlinku Ognisko Plastyczne w Klubie Robotniczym ( obecnie „Limba”) w 1962 roku, nie ograniczając wieku uczestników zajęć ani ich zainteresowań. Z powstaniem Klubu Zakładowego ZUO.( obecnie BOK) przeniosłam tam działalność ogniska na początku 1970 roku, dysponując pracownią ( obecnie „ Wiatrakowo”) i lepszymi warunkami. Pracownia ceramiczna była ciągle w sferze marzeń i przekonywań do sensu jej stworzenia. Udało się po sukcesie na wystawie „ Panorama XXX- lecia PRL” w Szczecinie, gdzie obok prezentowanych z rozmachem wyrobów „ Bometu” wystawiłam prace dzieci, a wśród nich pierwsze gliniane stwory wypalane w pracowni garncarskiej pana Józefa Osiewicza. Wśród produktów przemysłu ciężkiego nasze „ulepianki” zostały zauważone i wytypowane na wystawę do Warszawy. Wtedy dyrektor Bronisław Bagiński zadecydował: „ na Warszawę Kaszczycowa musi mieć wypał z własnego pieca”. Zaczął się wyścig z czasem. W piwnicy „ Panoramy” gdzie mieściła się niegdyś kuchnia stołówki pracowniczej, ludzie pracowali na trzy zmiany. Piwnicę dostosowano do potrzeb pracowni ceramicznej i dobudowano pomieszczenie na ważący kilka ton piec. Szukanie odpowiedniego pieca i jego zakup w krótkim terminie, to było karkołomne zadanie zakładowych zaopatrzeniowców i inżynierów elektryków.

Kiedy już piec zamontowano i podłączono, okazało się że po tzw. rozruchu automat nie „zaskakuje” na właściwy wypał i nikt nie potrafi się z tym problemem uporać. Dramat. Termin wystawy w Warszawie zbliżał się nieubłaganie. Zdecydowano, że póki co, elektrycy będą dyżurować przez całą dobę, wciskając co pół godziny czerwony guzik, by osiągnąć odpowiednią temperaturę. Pierwszy wypał, który miał miejsce 25. kwietnia 1975 roku był katastrofą. Stałam przy piecu niecierpliwie czekając na jego ostygnięcie, by móc go otworzyć i wyjąć prace dzieci. Po otwarciu rozpłakałam się, bynajmniej nie ze szczęścia. Moim oczom ukazała się sterta glinianego gruzu.

Ceramika wymaga wielu prób, doświadczeń i eksperymentów, na które nie było czasu. Pojawił się wreszcie elektronik, który „ustawił” aparaturę pieca, a ja popracowałam nad technologią i wreszcie się udało. Wszystkie dramaty wynagrodził niespodziewany sukces w Warszawie i zainteresowanie które nam odtąd towarzyszyło. Być może sprawił to program TV ( wtedy był tylko jeden). Pojawiła się na wystawie ówczesna redaktorka „Pegaza” Elżbieta Dryl i ona to spowodowała, że prace dzieci wraz ze mną znalazły się w studio TV na Woronicza, gdzie wypełniliśmy cały popularny wówczas program „ Pora na Telesfora”. Potem programów było... nie wiem, ale pewnie ponad 30, łącznie z fragmentami w dzienniku TV.

Z czasem cała niemal polska pisała o „ciamarajdach z Barlinka” w tym „ Trybuna Ludu”, Słowo Powszechne”, „ Przyjaciółka” a nawet „ Żołnierz Polski” nie mówiąc o pismach regionalnych. Dorobiliśmy się własnej galerii w „ Panoramie” (obecnie biblioteka), którą odwiedzali artyści, a także dostojnicy państwowi i wycieczki z całej niemal Polski. Za tym szły propozycje wystaw nie tylko w Polsce. Ważnym wydarzeniem była wystawa w Sofii na Światowym Kongresie INSEA ( światowa organizacja zajmująca się wychowaniem dzieci przez sztukę) gdzie byłam jedynym delegatem z Polski, a na temat naszej ceramiki odbywało się wiele rozmów i dyskusji. Na światowych konkursach dzieci zdobywały medale i nagrody. To wszystko zobowiązywało i zachęcało. Pracownia dla wielu dzieci była azylem, miejscem zwierzeń i realizowania się. Za piecem zagnieździły się świerszcze, a dzieci tworzyły opowieści o figurkach, dając upust fantazji. Atmosfera sprzyjała pomysłom i przyjaźniom. Pracownia stała się tematem prac magisterskich ze sztuki i pedagogiki a nawet rozprawy doktoranckiej. Po jednej z wystaw w Warszawie ( w Starej Prochowni) przekazaliśmy dla powstającego wówczas Centrum Zdrowia Dziecka około 600 prac do sal pooperacyjnych i hotelu.

W czasie nagrywania jednego z programów TV w pracowni, najmniejszy chłopczyk zapytany co robi odpowiedział: „lepię sobie ciamarajdy”, a potem dzieci wspólnie zdefiniowały ciamarajdę jako stwór z gliny, który chce żeby się do niego uśmiechać. Słowo „ciamarajda” poniosło się w Polskę, a światłe głowy stwierdziły, że to nie tylko stwór z gliny, lecz filozofia. Tak pracownia wspierana uznaniem artystów i literatów obrastała mitami.     

Mnie powołano do Narodowej Rady Kultury, a także honorowano wieloma odznaczeniami i splendorami, ale najważniejszy  jest dla mnie Order Uśmiechu przyznany na wniosek dzieci ( w 1985 roku ).

Po mojej autorskiej wystawie w Warszawie, ktoś z artystów wpadł na pomysł wspólnej wystawy zatytułowanej „ Mistrz i uczniowie”. Tak zrodziły się cykliczne wystawy Warszawie i Toruniu a temat podjęły też inne miasta. Wystawy „ Mistrz i uczniowie” do dziś są kontynuowane, z tą różnicą, że ja eksponuję malarstwo, a uczniowie – ludzie dorośli, którzy do dziś kontynuują tworzenie ceramiki, bo niegdyś „wdepnęli w glinę” i nie uwolnili się od jej czarów. Ja, niestety, zmuszona przez chorobę do porzucenia ceramiki, pracowni i dzieci musiałam pogodzić się z losem, w czym pomogło mi oddanie się innym pasjom. Pracownię przejął w roku 1993 Dariusz Przewięźlikowski, kontynuując zajęcia z dziećmi, wystawy i aukcje ceramiki. Wprowadził też nowe działania jak warsztaty polsko-niemieckie w ramach wymiany dzieci z miast partnerskich a także plenery ceramiczne dla artystów profesjonalistów z różnych miast Polski i nie tylko. Jako komisarz plenerów i wystaw poplenerowych organizował wystawy w kilku miastach Polski. W tym roku Dariusz Przewięźlikowski opuścił Barlinek przenosząc się do Torunia. Pracownię przejęła Teresa Bartkiewicz, pracująca od lat w BOK na etacie instruktora plastyka.

Co we mnie pozostało po tamtych latach? Ciągle żywe wspomnienia, kontakty, przyjaźnie i wielkie bogactwo doświadczeń i spełnień kształtujących moją życiową filozofię.

                                                                              Romana Kaszczyc
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka