Rozmowa z Kasią Michalską
Rozmowa z Kasią Michalską –
aktorką, absolwentką łódzkiej PWSFTViT, związaną z teatrem Ochoty w
Warszawie i Bałtyckim Teatrem Dramatycznym w Koszalinie. Mówi o
sobie shaefferowiec. Do dzisiaj gra w spektaklu B.Shaeffera -
Audiencja III, który oglądaliśmy na XI BLT.

M. Z. – W którym momencie swego życia
zdecydowałaś, że zostaniesz aktorką?
K.M. – Sama nie wiem, choć tak, był taki
moment w moim życiu. W pierwszej klasie szkoły średniej złamałam
sobie dwa palce u prawej ręki i przez pół roku nie mogłam ćwiczyć
gry na fortepianie. Los mi sprzyjał. Miałam dosyć tych ciągłych
ćwiczeń. Mama widziała we mnie pianistkę. Za pieniądze uzbierane na
pralkę automatyczną (było nas w domu czworo rodzeństwa), kupiła dla
mnie pianino. Nie miałam serca postąpić wbrew woli mamy. Przez te
połamane palce problem sam się rozwiązał. Teraz jestem bardzo
szczęśliwa, bo należę do nielicznego grona osób, które kochają to,
co robią.
M.Z. – Co dla ciebie oznacza
stwierdzenie – dobry aktor?
K.M. – Dobry aktor, to taki aktor, który
nie musi nic mówić, a ja jako widz jestem w stanie po jednym
spojrzeniu, czy drobnym geście odebrać i śledzić cały proces
myślowy, i psychologiczny, który się właśnie w nim odbywa. Środki
wyrazu muszą być prawdziwe, bo jeżeli są zafiksowane, to widz
zamiast czuć, zaczyna oceniać np. włosy, głos itp. A przecież nie o
to w dobrym aktorstwie chodzi.
M.Z. – W jakich rolach czujesz się
najlepiej?
K.M. – Wewnętrznie czuję, że urodziłam
się komediantką. Stwierdzono nawet, że jestem mądrą komediantką. Z
doświadczenia wiem, że sztuka rozśmieszania ludzi jest bardzo
trudna, jeżeli chce się to zrobić w mądry sposób.
M.Z. – W mądry sposób?
K.M. – Tak. Nie sztuka powiedzieć coś
głupiego, z czego wszyscy się śmieją. Sztuką jest powiedzieć coś
mądrego tak, by rozbawić widownię.
M.Z. – Wiem, że oboje z mężem
wychowujecie dwójkę dzieci. Jak godzisz prowadzenie domu z pracą
zawodową?
K.M. – Mam koleżanki z roku, które do
dziś nie mają dzieci, ponieważ boją się, że im to przeszkodzi w
karierze. Nigdy tak nie myślałam. Dzieci to moje amulety, które
zawsze przynoszą mi szczęście. Pamiętam jak graliśmy Raj
eskimosówi i jak tuż przed wejściem na scenę musiałam
nakarmić moją córkę lub biec z nią do toalety. Nie miałam czasu
na tremę. Myślałam o tym, że moje dziecko jest przez półtorej
godziny pod opieką np. garderobianej. W przerwach biegałam w kulisy,
żeby ją przewinąć. Później okazało się, że za ten spektakl
dostaliśmy pierwszą nagrodę.
M.Z. – Jesteś już trzeci raz na BLT.
Wspólnie z młodzieżą przygotowujesz sztukę, którą zobaczymy na
zakończenie Lata Teatralnego. Jak oceniasz to, co robi młodzież
przygotowując spektakl?
K.M. – Praca z młodzieżą zawsze ma sens.
Gdybym myślała inaczej, nie byłoby mnie tutaj. Tak jak powiedziałaś
jestem tu już trzeci raz. Wymyśliłam nawet, że wspólnie z młodzieżą
stworzymy taki Teatr na Chwilę, o ile nadal będę tutaj
zapraszana. Oni już mnie znają, z niektórymi osobami rozumiem się
nawet bez słów. To jest tak: ja przywożę pomysł, oni go podchwytują
i nawet nie wiem, kiedy są załatwione wózki inwalidzkie, rower,
dwóch prawdziwych policjantów, dwa gołębie, mikroporty itp.
rekwizyty, na które w profesjonalnym teatrze czekałabym dwa
tygodnie.
M.Z. – Plany na przyszłość?
K.M. – Chciałabym pracować. Produkować
swoje własne projekty teatralne. Jako aktorka jestem wolnym ptakiem
(nie związana umową z żadnym teatrem). Nie zamierzam tego zmieniać.
Mam nadzieję, że za kilka lat, kiedy będę już bardziej doświadczona,
zostanę wykładowcą na uczelni. Czuję, że pedagogika i praca z
młodzieżą to moja druga misja.
M.Z. – Życzę ci, aby twoje plany i
marzenia spełniły się.
K.M. – Tfu, tfu, nie dziękuję, żeby nie
zapeszyć.
M.Z. – Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Monika Zajączkowska
|