Tradycje
Tłusty czwartek
„Gdy uderzył wielki dzwon,
objął w świecie pączek tron.
Król przez wszystkich ukochany,
Piękny pulchny i rumiany (...)’
(J. Mączyński)
Tłusty czwartek jest
zapowiedzią nadchodzącego końca karnawału. W wielu krajach Europy
obchodzony hucznie nie tylko ucztami i obżarstwem, ale również
pochodami, balami maskowymi, widowiskami teatralnymi, hulankami.
„Król mięsopust” pozwalał na wszystko, co w innych dniach budziło
zgorszenie. Już od świtu, chodzące ulicami gromady muzykantów i
tancerzy robiły zamieszanie i płatały najróżniejsze figle, a gorzała
lała się strumieniami. Mięsopust, to inaczej ostatki, czyli tzw.
kuse dni przed Wielkim Postem, w którym trzeba rozstać się z mięsem.
„Tłusty czwartek jest dniem uprzywilejowanym u Polaków do biesiad
zapustowych, na których muszą być u możniejszych pączki i chrust,
czyli faworki (...), a u ludu reczuchy, pampuchy (...)” (Gloger).
I dziś ten dzień nie obywa się bez pączków, które kiedyś smażono
prawie w każdym polskim domu. Przysmakami były również bałabuchy –
pszenne bułeczki polane roztopioną słoniną ze skwarkami, plińce,
hreczuszki, oładki. Jednak po pączkach, drugim przysmakiem były
faworki. Przyrządzano je na wiele sposobów, również z ciasta
biszkoptowego, a nawet drożdżowego.
Z
zapustnych tańców słynęło Pomorze. Kobiety tańczyły „lennego”, a
mężczyźni „jędrzny taniec”. Lenny, czyli „wysoki len” tańczyła
starsza kobieta, starając się podskoczyć jak najwyżej, bo od tego
zależało jak wyrośnie len. Od skoków zaś młodzieńców w jędrznym
zależała wysokość zboża. Tańczyli też „miotlarza”, (kto nie zdążył
chwycić partnerki, tańczył z miotłą). Kijów i łańcuchów do tańca
używali pasterze, zaś rybacy schodzili się u szypra na „zaszewicy” i
przez dwa dni wiązali wielką sieć, którą potem zawieszali u sufitu i
wspólnie się w niej huśtali, a kto najpóźniej wyplątał się z sieci,
stawiał beczkę piwa. Wtedy wszyscy tańczyli z pełnymi kuflami w ręku
tak, by nie uronić ani kropli piwa. Zabawom Pomorzan towarzyszył
tłusty poczęstunek, a najczęściej były to, purcle, ruchaniaki,
oparzeńce, plińce.
Inne
polskie zwyczaje, to krakowski Comber, gdzie „Rynek cały był kołem
tańca. Uciekały przed nim chłopaki, bo gdy którego baby pochwycić
zdołały, wiązały do kloca mszcząc się, że w bezżeństwie kończy
zapusty, a w wieniec go grochowy stroiły i przymuszały ciągnąć kloc
po rynku, krzycząc „comber, comber”, aż się wykupił” (O. Kolberg).
W radomskim kobiety w karczmie stroiły słomianą kukłę i chodząc z
nią po domach wymuszały okup. Na Śląsku comber to karnawałowe
przyjęcie dla kucharek. Nazwa „comber” pochodzi prawdopodobnie z
Niemiec, choć jest wiele wersji i legend uzasadniających tę nazwę na
różne sposoby.
Ważna
była zabawa, a najhuczniej bawiono się od niedzieli do wtorkowej
północy. Te dni nazywano kusymi, szalonymi, gościnnymi, ostatkami.
Grzegorz z Żarnowa pisał: „większy zysk czynimy diabłu trzy dni
rozpustnie mięsopustując, aniżeli Bogu czterdzieści dni nieochotnie
poszcząc”.
Zapustny wtorek nazywamy w Polsce „śledzikiem”, to ostatnie chwile
beztroskiej zabawy, z której niechętnie rezygnowano. Ale popielec
nadchodził nieuchronnie i w ostatkowy wtorek o północy (...) kapela
takt urywa,
I w pół taktu taniec stawa:
Bije północ...Swoje prawa
Święty Kościół odzyskiwa.
Do pokuty! Do pokuty!
(Wł. Syrokomla)
Romana Kaszczyc
|