Film, który z pewnością należy obejrzeć

ROZDARCIE czyli GOMBRO w BERLINIE

Obraz Wiesława Saniewskiego, którego prapremiera odbyła się w początkach października w gorzowskim teatrze , był wielkim wydarzeniem artystycznym. Był także klamrą spinającą kończący się Rok Gombrowiczowski, ogłoszony w setną rocznicę urodzin wielkiego pisarza jakże obfity w dokonania wydawnicze oraz filmowo-teatralne na kanwie jego prozy.

Ujęcia filmowane były w Berlinie, Gorzowie oraz naszym Barlinku i okolicy. Dzięki „sztuczkom” montażowym Jezioro Barlineckie „grało” ocean, przystań KŻ „Sztorm” (a także pomost przy promenadzie) port w Buenos Aires, zaś wnętrze pensjonatu „Pod Zegarem” dwór rodzinny Gombrowicza.

Wojciech Saniewski, wybitny polski reżyser, zaliczany do elitarnego grona niezależnych (czyt, niepokornych) przy gombrowiczowskiej okazji dokonał po raz kolejny (po „Obcy musi fruwać”) sprawiedliwego obrachunku trudnej przeszłości polsko-niemieckiej.

Kiedy jeszcze w trakcie montażu, obejrzałem ten film do połowy, scena z przyjęcia w salonie berlińskiego dygnitarza przekonała mnie, że Saniewski pozostał reżyserem uczciwym i...  z rozmysłem przekreśla swój potencjalny komercyjny sukces. Jest niezwykłe, że w obliczu obowiązującej współcześnie zasady „coś za coś” artysta ów wybiera prawdę, choć jest ona kłopotliwa. Nie stara się schlebiać gustom niemieckiego odbiorcy. Ma gdzieś jego pieniądze i każe mu zamknąć portfel, jeszcze przed otwarciem. A wszystko to w imię prawdy! Oto, na czym polega wartość tego twórcy, żeby nie powiedzieć wielkość.

Podobnie jak w „Obcy musi fruwać” - sławna scena masakry „malucha”, którym przyjechali do Berlina Polacy - tak w „Rozdarciu”, niektóre sceny z pewnością mogą zepsuć niemieckiemu widzowi dobry humor.

Gospodarze przyjęcia, na którym pojawia się Gombrowicz litują się?, gorszą?, współczują?, że pisarz (a Gombro miał już wówczas nazwisko i tłumaczony był na wiele języków) tak słabo włada niemczyzną. W scenie tej, może nieco ciut przejaskrawionej, zawarty jest olbrzymi ładunek ksenofobii połączonej z pogardą (choć jest w niej pewna doza współczucia - sic!) nie tylko dla polskiej ale i całej reszty świata. Idzie mi tu o resztę nie należącą do kręgu kultury germańskiej! Zadufani, chociaż zapewne poczciwi w gruncie bursze, żyją w błogiej niewiedzy. Któż miał im powiedzieć, że dla Polaka (w szczególności osadzonego w kulturze szlacheckiej) niemiecki nie był mową salonów? Że w polskiej świadomości był to język koszar i hal fabrycznych, niewiele mający wspólnego z bon tonem a już z elegancją wcale? Że pamięć dzieł Schillera i Goethego przysłoniła groza „Mein Kampf” z nienawistnym wrzaskiem jej autora?

Na marginesie swej opinii pragnę zauważyć, że współcześnie toczy się długotrwały zapewne proces rekonwalescencji i odczulania kodu polskich skojarzeń na niemczyznę. Dowodem tego jest zdarzenie jakie miało miejsce w sierpniu br. w czasie Dni Barlinka. Sympatyczne artystki - amatorki, przybyłe z zaprzyjaźnionego Prenzlau, starały się wciągnąć do zabawy „drętwą” nieco publiczność. Niemki klaszcząc w coraz to wyżej uniesione dłonie zachęcały, by pójść w ich ślady. Jednak kiedy jedna z nich, w dobrej zapewne wierze zaczęła kusić do mikrofonu: „Hoende hoh! Hoende hoh!” część widowni chciała dać drapaka. Gwoździem do trumny dla ewentualnego eksportu „Rozdarcia” do kin zachodniego sąsiada, jest rzeźnicki hak tkwiący pod sufitem cywilizowanego przecie mieszkania. Haków takich w oblężonym przez Rosjan Berlinie było wiele. Służyły temu by wieszać na nich, patroszyć czy kastrować podejrzanych o defetyzm. Ta osobliwa moda miała związek ze sposobem, w jaki zgładzono spiskowców, którzy dokonali nieudanego zamachu na fuhrera w 1944r.

Rzeczony hak to niemiecka hańba domowa widziana przez Gombrowicza grubo po wojnie, bo we wczesnych latach sześćdziesiątych!

Ciekawe, czy sterczy tam nadal?

To naprawdę hak na niemieckie sumienie, mogący zepsuć dobre samopoczucie umęczonemu niemieckiemu widzowi.

Kawałek zakrzywionego żelaza jest niemym świadkiem czasów, kiedy ludzka przyzwoitość była w Rzeszy artykułem słabo występującym. Jego fenomen potęguje fakt, że nieobeschły do końca, zdążył się stać elementem przytulnego wnętrza obok znajomych a pożytecznych sprzętów:

wieszaka, etażerki czy łyżki do butów. Niewiedzieć, kiedy nienormalność przeszła w normalność i stała się obowiązująca.

Ponadto film warto obejrzeć, by lepiej poznać biografię i myśl naszego wielkiego rodaka. Nieznane szczegóły z życia – to nie lada gratka.

 

(L)

 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka