Obrona Grenady?

Są „okrągłe” rocznice skłaniające do refleksji. W tym roku mija 40 lat, gdy zainspirowany przez przyjaciela  Janka Łuckiewicza wspaniałą wizją miasta pełnego uroku, znalazłem się w Barlinku. 9 grudnia 1964 roku, dokładnie o godz. 12.30 wysiadłem z autobusu na rynku spełniającym wówczas również funkcję „centralnego dworca PKS”. Spojrzenie w prawo i... woda. Dla człowieka uwielbiającego słońce i wodę, jak dotąd korzystającego z tych uroków jedynie na zielonogórskim basenie, był to widok szokujący - rynek, centrum miasta, a sto metrów obok jezioro. I chociaż szarość jeszcze nie ośnieżonego miasta ukrywała wyjątkowe piękno Barlinka, to nie przeszkadzało mi wyobrazić sobie, że gdy wymości się on barwami letnich miesięcy, nie trudno będzie sobie wydumać piękniejsze miejsce na resztę życia. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Tego samego dnia otrzymałem przejściową kwaterę u pp. Furmaniaków, gdzie mieszkał także Janek, a już następnego dnia byłem pracownikiem Zakładów Urządzeń Okrętowych.

Od tego dnia miałem możliwość obserwować rozwój miasta, również brać czynny udział w niektórych formach jego rozkwitu. Rozkwit miasto, bo rozwijały się różne zakłady produkcyjne, przybywało mieszkańców szukających tutaj, podobnie jak ja, spełnienia życiowych nadziei. Oczywiście te nadzieje wiązały się z rozwojem gospodarczym Barlinka, miastem perspektyw, bo jakże sobie wyobrazić zjawisko zdublowania ilości jego mieszkańców w ciągu niespełna 10 lat? To właśnie ta nadzieja sprawiała, że cieszyliśmy się z widocznych przemian, zdobywania czołowych lokat w rywalizacji miast i miasteczek, powstawania nowych placówek kulturalnych, sportowych, rekreacyjnych, do budowy których - bez zbędnej namowy - garnęli się ochotnicy. Tak powstał Zakładowy Dom Kultury „Panorama”, dzisiaj Barlinecki Ośrodek Kultury, tak powstał Klub „Limba”, tak powstały korty tenisowe, przystań żeglarska, stadion szkolny przy ul. Leśnej i sala sportowa przy Szkole Podstawowej nr 1, ożywiło się nagle budownictwo mieszkaniowe i przemysłowe. Można by tutaj wymieniać jeszcze wiele inicjatyw będących wzorem dla innych miast, ale ktoś może mi zarzucić, że pieję peany na cześć minionego okresu. Nic bardziej błędnego. Proszę mi  pokazać człowieka, któryby wówczas nie był dumny z wielu udanych poczynań zarówno władz miejskich, przedsiębiorstw przemysłowych, po prostu całego społeczeństwa.

Wracam do tych czasów, bo wówczas nie znane było pojęcie zazdrości, nikt nie starał się pomniejszać niczyich zasług. To co powstawało było dumą wszystkich. Gdy dzisiaj o tym myślę, dochodzę do wniosku, że w systemie politycznym, jaki wówczas rządził krajem, właśnie troska o miejsce zamieszkania, gdzie bez względu na poglądy trzeba sobie to życie jakoś układać, jednoczyła społeczność we wspólnym działaniu. Dzisiaj jakoś trudno mi odnaleźć tę dobrą, przyjazną atmosferę. Przy okazji jakiejś inicjatywy słyszę: a po co, a  na co to, a dlaczego właśnie on...? itd. Szczególnie często słyszy się to „on” i „oni”, co brzmi jak zarzut, jak dyskryminacja. To nie domena jakiejś jednej grupy, nie! Dotyczy wszystkich. Jakakolwiek inicjatywa, z którejkolwiek bądź strony się rodzi, powoduje natychmiast grymas obrzydzenia wśród adwersarzy. Zazdrość, że to nie oni wyszli z pomysłem, każe im natychmiast reagować negacją, choćby w najsłuszniejszej sprawie. A wszystko to ubarwia się jeszcze jakimiś politycznymi względami, Okropność!

Właściciel „Limby” chce rozbudować obiekt przy ul. Gorzowskiej, a już jest gotowe pytanie: Po co? Przecież jest „Janowo”, Ośrodek Akademii Medycznej, BOSTiR, przystań „Sztormu”! A choćby w swoim czasie rondo na tzw. placu bankowym. Ileż to było krzyku, a dzisiaj okazuje się, że nie jest ono znów takie duże i trzeba się zastanowić co dalej. Już wyobrażam sobie nową hecę związaną z budową drugiego ronda na skrzyżowaniu ulic Gorzowskiej, 31 Stycznia, Niepodległości, Jeziornej. Tarasowy skwer u wylotu ulic Wodnej i Wylotowej też przecież wywoływał burzę protestów. Dzisiaj przychodzi tam mnóstwo ludzi by odpocząć, „naładować” się pięknem jeziora. Już w mniejszym stopniu, ale jednak, denerwują ludzi postawione tam rzeźby dekoracyjne. Ile było krzyku o kilka drzew, których usunięcie ma ułatwić rekonstrukcję Rynku, projekt dawno zresztą uchwalony przez radnych miejskich, a odkładany tylko na lepsze czasy. Itd. itd...

Zbiera się tego trochę, zbiera. Ostatnio doszły mnie np. słuchy, że powstaje spór o barak nad jeziorem na stadionie „Pogoni”. Nagle wszystkim jest potrzebny. Ni stąd ni zowąd podobno WOPR ostrzy sobie zęby na trzy pomieszczenia, jakby to była jakaś wielka instytucja, a w całym kraju jest tak, że WOPR działa przy jakichś klubach żeglarskich bądź wypożyczalniach sprzętu (działalność sezonowa). Wiem coś na ten temat, bo sam kiedyś działałem w tych strukturach, a w 1967 r. osobiście założyłem WOPR przy przystani TKKF „Sztorm” w Barlinku i wystarczało. Szkoda, że to później zamarło. Cieszę się, że zaistniało na nowo, bo potrzebne, ale bez przesady i ciągotek do monumentalności. Chodzi przecież tylko o ratownictwo na wodzie, o czym mówi nazwa i posłannictwo tej organizacji

Śmieszna staje się wiadomość w EB z lipcowej sesji naszej Rady Miejskiej na temat sprzedaży działki, a przyległej do ul. Poziomkowej. i mającego nastąpić rzekomego wycięcia lasu na ul. Sportowej. Przypomnę.

Zgodnie z planem zagospodarowania jest 2-hektarowy teren do zagospodarowania turystycznego, więc zgłosił się chętny, chcący wybudować tam obiekt hotelowo-turystyczny, do czego potrzebne jest wycięcie pewnej ilości drzew, co stanowi ledwie kilka arów, ale za to powstałby nowy zakład pracy, nowe miejsca dla przeszłych turystów, a puszczy, gdzie rosną miliony drzew, jest ci u nas przeogromna przestrzeń, niedotlenienie nam nie grozi. Komisje Rady propozycję akceptują, aż tu nagle stop. Sesja przyjęte uzgodnienia odrzuca. Hulaj dusza, piekła nie ma! Do boju ruszyły zastępy politycznych wojowników i z hotelu nici. Rozmawiałem na ten temat ze znanym w naszym środowisku ekologiem, w dodatku fachowcem z dziedziny leśnictwa, p. Piotrem Adamiokiem, którego trudno posądzić o wstręt do przyrody i ten jakoś nie widzi przeszkód, aby ten teren zagospodarować zgodnie z planem. Ale najbardziej rozbawił mnie wolny głos z sali, nawołujący do nie wyrażania zgody na sprzedaż tej działki, bo właśnie on chodzi tam z pieskiem na spacery. Proszę! To już jest argument, nad którym pragnący się przypodobać wyborcom radni powinni się głęboko zastanowić. Wszakże najlepiej nie głosować wcale, co oznacza bohaterskie wyjście z sytuacji.

Zbiera się tych „kwiatuszków” na nie mały wianeczek. No, cóż. Właściwie nic nowego jak na obecne czasy, nikt nie powinien się dziwić, ale jest jednak coś, co mnie nie tyle dziwi, co niepokoi.

Mamy już wreszcie upragnione bezpośrednie wybory burmistrzów. Mieliśmy nadzieję, że partie wiedzą kogo typują na te stanowiska, a społeczeństwo wie, kogo wybiera. Nie chcę tutaj bronić naszego burmistrza, wiedział o co walczy, więc niech się broni sam. Jego obowiązkiem jest znać przepisy, które warunkują takie, a nie inne rozwiązania, a obowiązkiem Rady jest pilnować, aby te przepisy były przestrzegane, a nie dyktowanie co ten człowiek ma robić, aby zaspokoić fantastyczne fanaberie niektórych radnych, którzy z prawem są na bakier, albo próbują je naginać do własnych potrzeb wiedząc, że i tak w końcu to nie oni, a burmistrz będzie regulaminowo za wszystko odpowiadał. Pozwólmy jednak temu burmistrzowi działać. Rozumiem tzw. opozycję, że się bawi w politykierstwo, ale że opcja będąca rzekomo zapleczem politycznym burmistrza, także bruździ mu jak może, wzorem starych dobrych czasów, gdzie zamiast praworządności biło się pięścią w stół, a sprawa musiała być załatwiona po myśli jedynie słusznej racji, to już jest lekka przesada. W dodatku, jak w przypadku tego lasu na ul. Sportowej, jeśli się ma jakieś animozje do przeciwnika politycznego, to się wykłada kawę na ławę i mówi do rzeczy o co chodzi, a nie manipuluje głosowaniem nad sprawami ważnymi dla społeczeństwa, aby się odszczeknąć politycznie. A już zadziwiające jest, że w rozmowach z mieszkańcami miasta swój niezrozumiały oportunizm wobec własnego burmistrza, tłumaczy się posługując nieprawdą.

Przyjeżdża do nas dużo ludzi z różnych stron. Nie tylko z kraju, ale i ze świata. Ci ludzie wyraźnie widzą u nas zmiany na lepsze, często powiadają: Wy tu mieszkacie jak w sanatorium  Dlaczego nie poprawicie tylko jeszcze takich to a takich drobnych rzeczy, a będzie już jak w prawdziwie nowoczesnej Europie? Ja odpowiadam im: Dlatego nie, bo mamy samorząd, który przedkłada swoje polityczne ambicje nad dobro społeczne. I to jest przykre.

Przykre jest, że bardzo często ci ostatni Mohikanie, ludzie pełni wiary w swoje posłannictwo i pragnący coś tworzyć, promować swoją działalnością nasze miasto bez wyciągania rąk po dotacje, nie są doceniani przez Radę, że miejscowi przedsiębiorcy pragnący wnosić nowe wartości w potencjał gospodarczy miasta, są odprawiani z kwitkiem pod śmiesznie brzmiącymi pretekstami, zawierającymi najniechlubniejsze treści z naszej historii.

No, nie wiem czy to jest właściwa polityka samorządu. Czy to w ogóle jest polityka... I myślcie sobie co chcecie, ale ja współczuję burmistrzowi, który musi walczyć na wszystkie strony. To mi przypomina Grenadę, a my wiemy jak się obrona Grenady skończyła...

WK

 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka