Całe życie w Barlinku

Emilia Maria Knuth z domu Mai – jest dzisiaj jedyną żyjącą w Barlinku Niemką, która tutaj się urodziła (Berlinchen w 1922 r.).

Rodzice jej Emil i Katarzyna Mai mieli restaurację Schutzenhaus przy dzisiejszej ul. Ogrodowej 23. W rodzinie tej było 5 dzieci.

- Po wojnie mama i czworo rodzeństwa wyjechali do Niemiec, a ojciec już nie żył – wspomina moja rozmówczyni – Ja zostałam, bo poznałam i pokochałam mojego pierwszego męża, Polaka, Edmunda Szymszaka, który w czasie wojny był niewolnikiem wojskowym i pracował w piekarni. Spotykaliśmy się po kryjomu, bo to było absolutnie zabronione i nie do pomyślenia. On pierwszy uczył mnie polskiej mowy i pacierza.

W Barlinku było więcej Polaków w niewoli, wielu z nich zostało tutaj, lecz już poumierali. W czasie wojny duża sala restauracji Schutzenhaus przeznaczona została dla niewolników – Polaków, Francuzów, później Rosjan.

- Pomagałam Polakom – mówi pani Knuth – Po wojnie wraz z mężem mieliśmy i prowadziliśmy do 1948 roku piekarnię tu, gdzie dzisiaj jest przy głównej ulicy pawilon Mars. Mąż szybko umarł, było to w 1949 r. Cały czas jednak, aż do roku 1982 ze swoją rodziną mieszkałam na ojcowiźnie. GS dzierżawił od nas dużą salę na magazyn zboża.

- Mając 62 lata musiałam opuścić dom moich rodziców i przodków, gdyż okazało się, że nie mam do niego prawa – wspomina moja rozmówczyni – Tłumaczono mi w Urzędzie, że prawowitym właścicielem był mój nieżyjący już dawno ojciec. To była dla mnie i moich dzieci straszna krzywda i dramatyczne przeżycie. Tym bardziej, że później dom został rozebrany i tylko pozostały po nim fotografie i wspomnienia przeszłości. Obok domu znajdowała się duża działka z ogrodem (dzisiaj stoi tu barak mieszkalny). W obejściu hodowałam drób i zwierzęta domowe, by było co jeść.

Maria Knuth wychowała 8 córek, z których jedna zginęła w wypadku. Z przyjacielem żyje od 40 lat, od 20 mieszkają przy ul. Stodolnej w przytulnym mieszkanku, gdzie odwiedza ich ciągle bardzo liczna rodzina, znajomi i przyjaciele. Doczekała się 20 wnucząt, 17 prawnucząt, w tym 1 pary bliźniąt – 2 chłopców.

- W życiu najważniejsza jest rodzina – mój dom i moje dzieci, i mój Barlinek – podsumowuje pani Knuth.

Kiedyś 15 lat pracowała w ZUO (10 lat w kuźni i 5 lat przy kwiatach obok biurowca). Pracowała też w Cegielni, Betoniarni i Zakładach Drzewnych, wykonując pracę chałupniczą.

Nieraz doznawała przykrości za swą dziwną polszczyznę. Jednak uważa, że obok cierpienia i problemów, spotykało ją wiele szczęścia i dobrzy ludzie.

W Niemczech co 3 miesiące ukazuje się w Soltau „Heimatblatt” – gazeta poświęcona aktualnym wydarzeniom z Barlinka, Myśliborza, Lipian i Pełczyc, którą moja rozmówczyni czyta na bieżąco, utrzymując kontakty z tymi Niemcami, którzy pochodzą stąd.

W takim samym stopniu, z ogromnym zainteresowaniem, czyta każdy numer Echa Barlinka, ciesząc się, że nasze miasteczko coraz piękniejsze.

Nigdy nie żałuje tego, że została tu w Barlinku – w miejscu swojego urodzenia i życia, gdzie za oknami jej mieszkania szumią drzewa i gdzie każdego dnia na parapecie kuchennym hałasują radosne gołębie i inne ptaki, dziobiące okruszki i ziarna.

Na koniec chcę powiedzieć, że z wielkim wzruszeniem mogłam porozmawiać o prawdziwym życiu z kobietą, która wiele przeżyła i która zachowała w sobie spokój i ludzkie serce dla innych.

Urszula Berlińska
 

Copyright (c) 2004 Echo Barlinka