Nikomu nie jest obojętne w jakich
warunkach żyje. Nawet pozornie najbardziej sfrustrowany człowiek
reaguje, gdy mu coś doskwiera. Narastająca mnogość afer, brudna walka
polityczna na wszystkich szczeblach, napawa obrzydzeniem. Najbardziej
przykre jest to, że te braki zaufania, propozycje referendów na różne
niedomagania i niedobory w usatysfakcjonowaniu własnych ambicji,
przenoszą się z góry na dół, nic w gruncie rzeczy nie rozwiązując.
Nie występuję w obronie kogokolwiek.
Jestem daleki od personifikacji, bo też trudno dzisiaj o autorytety,
ale mierzi mnie powtarzające się „nie, bo nie”. Nie podoba nam się coś,
to nie udzielmy komuś votum zaufania, wywalmy go na zbity pysk, ale
sami nie proponujemy niczego alternatywnego. Ktoś nie zadowolił naszych
żądań? – zróbmy referendum i won z nim. Nie ważne, że nikt w tych
warunkach nie będzie w stanie tych żądań zrealizować; ważne, aby się go
pozbyć, bo jest „fe”.
Ostatnio słyszy się potocznie o
„rządach z ludzką twarzą”. Jest więc pytanie: co to znaczy? Czy
jest to rozwiązanie wszystkich problemów społeczeństwa żyjącego w
takich, a nie innych warunkach, czy też chodzi tu o zadośćuczynienie
jakiejś grupie społecznej czującej niedosyt rządzenia. Jeśli chodzi o
to pierwsze, to wystarczy mądre rządzenie, a jeśli o to drugie, to o
jaką twarz chodzi? Jak ma wyglądać ta „ludzka twarz”? Może chodzi o
uśmiech promienny, o jeszcze jedną obietnicę gruszek na wierzbie? No,
tego już nikt obrazowo nie umie wyjaśnić, tak jak nie umie określić na
czym ma polegać rządzenie mające zadowolić wszystkie grupy społeczne,
czyli cały naród.
Można się uśmiechać do społeczeństwa od
ucha do ucha, tylko, że od tego niczego nie przybędzie, jego sytuacja
się nie zmieni. Nam jest potrzebne rządzenie mądre, ekonomicznie
uzasadnione - oszczędność gdzie to jest możliwe, wyrzeczenie się
niektórych profitów, które możemy przenieść na późniejsze czasy, gdy
staniemy się bogatsi i będziemy umieć je rozsądnie dzielić. Nikt
jeszcze nie wynalazł systemu, któryby zadowolił każdego. A my, póki co,
nie potrafimy sobie niczego odmówić. Zwłaszcza elity żyjące więcej niż
przyzwoicie, którym nie zamykają się gęby na temat - ile to robią dla
społeczeństwa i jak się przepracowują, podczas gdy pusto od nich w
ławach parlamentu i głucho wśród nizin społecznych. A już ogarnia
człowieka szewska pasja słysząc, że przemawiają w jego imieniu.
Większej bzdury nie można wymyślić.
Zdaję sobie sprawę, że przeciętny
obywatel nie posiada wystarczającej wiedzy, zdolnej objąć wszelkie
tajniki zarządzania, czy może mówiąc wprost – rządzenia. To sprawy
rzeczywiście złożone, ale to wcale nie znaczy, aby nie próbować go
informować jak wielkie i skomplikowane są to problemy, jak jedne rzeczy
wpływają na kształt innych, mających pozornie inny sens, zasięg,
znaczenie. Zaniechanie informowania społeczeństwa o słuszności takich,
czy innych poczynań, prowadzi do przekonania, że się rządzi
„ciemnogrodem”. A to jest już bardzo niebezpieczne, bo prowadzi do t.
zw. „jedynie słusznej racji”, co znamy z autopsji, a o czym niektórzy
zdążyli zapomnieć. Więc życzę im tylko zdrowego rozsądku. Zresztą nam
wszystkim także, co daj Boże. Amen.
Raptus
|