Unia i co dalej? Cz. 5

Rozpoczynając w styczniu br. ten cykl artykułów postawiłem dwa pytania: „... z czym tak naprawdę wchodzimy do tej Unii i co nas tam czeka”. W czterech kolejnych odcinkach starałem się, w sposób bardzo zresztą powierzchowny, wykazać nasz wkład (wkład naszej gminy) w kształtowanie przyszłych wzajemnych stosunków. Najwyższy czas, aby odpowiedzieć sobie na to drugie pytanie, zwłaszcza, że 1 maja – dzień dla nas historyczny już blisko.

Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest taka prosta. Każdy z nas ma niewątpliwie własny pogląd na tę sprawę i będzie oczekiwał odpowiedzi satysfakcjonujących jego oczekiwania. Rzecz w tym, że w całej kampanii przed referendalnej mówiono zbyt dużo o tym, ile i co na wstąpieniu do Unii Europejskiej zyskamy materialnie i jaka grupa społeczna jakich zysków się spodziewa, mniej natomiast informowano społeczeństwo jakie czekają nas obowiązki jako zwyczajnego członka tej Unii i jakie znaczenie społeczne i polityczne ma dla nas sama do niej przynależność. A według mnie właśnie to ma znaczenie zasadnicze. Wszystko inne jest tylko pochodną faktu przynależności do rodziny unijno europejskiej.

Jako człowiek doświadczony życiem wiem, że nikt niczego nikomu nie daje za darmo. Bez oczekiwania na wzajemność można komuś dać jałmużnę, a przecież nie o jałmużnę nam chodzi, lecz o konkretne zyski wynikające z przynależności do jakiejś organizacji, związku. W tym przypadku do Unii Europejskiej. Możemy spodziewać się pewnych profitów, lecz nie dlatego, że jesteśmy strasznie ważni i UE nie może się bez nas obejść, lecz dlatego, aby stanąć w szyku państw stanowiących jej pełnowartościową cząstkę. Jesteśmy wprawdzie państwem środkowo europejskim, lecz nie jej pępkiem i nikt na dłuższą metę nie będzie nas utrzymywał.

Zdaję sobie sprawę z tego, że decyzja o wejściu do wspólnoty europejskiej może trochę przerażać, ale trzeba też sobie zdać sprawę z tego, że świat się zmienia, tworzą się związki różnych państw po to, aby łatwiej było osiągać sukcesy gospodarcze, a Europa wcale nie jest największym kontynentem i kto wie jak byśmy wyglądali za lat kilkadziesiąt wobec potencjału ludzkiego i gospodarczego np. państw azjatyckich, czy panamerykańskich. Ale to tylko jedna strona medalu.

Nasz narodowy egocentryzm pielęgnowany od początku państwowości, to wcale nie najlepsza cecha. My musimy w końcu stać się w pełni docenianymi partnerami, a nie dziwolągami o przerośniętych ambicjach, odwrotnie proporcjonalnych do pracowitości, konkretności w działaniu. Jesteśmy narodem zdolnym, z dużą wyobraźnią i olbrzymim polotem. Są nam tylko potrzebne dobre wzorce pozwalające te cechy rozwinąć i dobrze spożytkować. Uczestnictwo w sprawdzonych już działaniach państw Unii Europejskiej będzie miało na to niewątpliwie właściwy wpływ. No i może pozbędziemy się kilku oszołomów mącących nam w głowach.

Ale mamy przecież także wiele pięknych cech, których zazdroszczą nam inne kraje – to gościnność, duża wyobraźnia, polot, umiejętność radzenia sobie w skomplikowanych sytuacjach. Zniesienie granic pomiędzy systematycznymi Niemcami, zrównoważonymi Anglikami, impulsywnym Włochami, i spontanicznymi Francuzami, czy realnie i rozsądnie patrzącymi na świat Szwedami, pozwoli nam nie tylko „podreperować” nasze przywary, ale wnieść również do tamtych społeczeństw coś z naszych pozytywnych i pożytecznych cech. Najwyższy na to czas w rozwijającej się wciąż globalizacji tego świata. Nic nie może powstrzymać nas przed znalezieniem sobie miejsca w Europie, nie wyzbywając się pozytywnych stron naszej słowiańskiej tożsamości, uszlachetniając ją o najlepsze cechy innych narodów tego kontynentu

Świat idzie do przodu. Tylko eurosceptykom wydaje się, że jesteśmy samowystarczalni, a to wcale nie prawda. Każdy rok poza UE pogłębiałby tylko nasze zacofanie zarówno w sferze technologii, organizacji handlu, eksportu i importu, wreszcie izolacji politycznej i w wielu dziedzinach gospodarczych, których ujemnych skutków łatwiej uniknąć w grupie, niż w pojedynkę. Jeśli ktoś sądzi inaczej, to brak mu wyobraźni aby uświadomić sobie jak wyglądałaby Polska jako enklawa, otoczona wokół państwami prowadzącymi wspólną gospodarkę, podczas gdy my skazani byśmy byli na taplanie się we własnym sosie, pomijając całą kuriozalność geopolityczną. Bylibyśmy kimś w rodzaju pewnego zaniedbanego gospodarstwa, w pewnej pod barlineckiej wsi, które swego czasu sąsiedzi wyszydzali wypisując na jezdni bodajże słowo „DZIADOSTWO” wraz ze strzałką wskazującą o kogo konkretnie chodzi.

A może nie byłoby aż tak źle, bo przecież możnaby dać buzi Łukaszence – białoruskiemu samozwańcowi i dzielić z nim ciasne, ale własne skutki europejskiej izolacji?... Lepiej więc będzie jeśli uporządkujemy nasze sprawy w sposób godny Europejczyków zamiast liczyć na jakąś jałmużnę, bo histeryczne „Hejże na Soplicę!” i słynne „Polak potrafi!” naprawdę nie ma już sensu.

WK