BARLINEK - MIEJSCA
I LUDZIE
Cz.II
Mniej więcej wtedy,
w czasie podróży do Warszawy zakochałem się w kolei. Odtąd, nie wiedząc
o słabym zdrowiu Dziadka wyciągałem Go w okolice kładki przy Golgocie
(mniej więcej wtedy powstałej) by czaić się na pociąg. Dziadek był
ascetycznym świętym, przyjmował te pomysły bez buntu (“dobro jest taką
relacją społeczną, w której następuje otwarcie na drugiego człowieka i
właśnie on liczy się bardziej niż ja sam” - J.Kaczmarek op.cit. za
Lévinasem). Co to było za przeżycie stać w dymie nad parowozem i
wrzucać coś do węglarek. Po 17.00 szliśmy na stację, gdyż wtedy mijały
się dwa pociągi osobowe. Zwłaszcza zimą poczekalnia była pełna ludzi
stojących przy piecu . Na ścianach wisiały rozkłady jazdy
zachęcające do dalekich podróży do Gryfina, Gorzowa czy nawet Kostrzyna
przez Rudnicę. W którymś momencie ludzie podrywali się i wychodzili, a
w ciemności ukazywały się wpierw światła, potem para spod kół, potem
jeszcze więcej pary i na końcu pociąg. Kiedy nadjechały oba, z dyżurki
wybiegał nastawniczy, brał rower i pędził w stronę obecnej ciepłowni
przestawić zwrotnicę (zresztą prawdopodobnie cięgna semaforów i
zwrotnic jako jedyne miały szczęście przetrwać powojenną zawieruchę).
Kolejne wiosny i
lata to kolejne doświadczenia. Wielkanoc. Zesłanie Ducha Świętego.
Kościół Św. Bonifacego wypełniony słońcem, a my z siostrą siedzimy na
stopniu konfesjonału i skrzypimy w cieniu spowiadających się. Zostałem
ministrantem.
W niedziele
chodziliśmy z Tatą i siostrą do kina na poranki z niecierpliwością
wyczekując na przykład “Bolka, Lolka i kowbojów”. Kino “Stolica”
przeżywało wtedy dobre czasy,
Kiedy miałem iść do
szkoły umarła Babcia Jadzia, a cztery lata później Dziadek Józef.
Zacząłem częściej odwiedzać cmentarz. Wtedy było tam jeszcze dużo
przestrzeni, a nie było studni. Chodziliśmy więc po wodę do jeziora. W
miarę lat zaprzyjaźniałem się z cmentarzem aż stał się dla mnie
miejscem samym w sobie. Jeździłem tam - ot tak. Szczególnie fascynujący
jest dla mnie widok od grobów Rodziców Taty. Te zarośla latem
przypominają brazylijską dżunglę, pełno tam jakichś szelestów. Zresztą
do późnej jesieni są na drzewach liście, jak w lesie wiecznie zielonym.
Dalej widać kompleks budynków starych zakładów drzewnych,
przypominający mi cysterski klasztor w Bierzwniku. Zimą zaś
prześwitujący między drzewami i lód na jeziorze i biały budynek
“Janowa” na drugim brzegu - to taki mistyczny widok, przywołujący
refleksję nad perspektywą wieczności.
Kiedy miałem 12 lat
rodzice namówili mnie na kurs żeglarski. Poznałem wtedy miasto od innej
strony. Gdy jest się na jeziorze, to tak bardziej się czuje że się jest
w rękach Boga. A tak przyziemniej - horyzont się kołysze, trzeba
bardziej uważać no i widoki są inne, czasem prawdziwsze - takie od
kuchni. Mnóstwo dzikich mostków wędkarskich , jakieś drewniane
zabudowania o fantazyjnych kształtach. No i te zachody słońca na
przystani. W oddali u Sabiny łupała “Asfixiofilia”, a ja szyjąc żagiel
słuchałem gawęd p. Jurka Sandmanna. “Wie Pan, Panie Krzyśku, co to jest
czystość żeglarska...”Albo trzymałem wiertarkę ś. p. B. Brzozowskiemu.
To były czasy. Zapuściwszy się kiedyś w sam koniec jeziora wyłowiliśmy
z kolegą “SMS” w butelce. Pisał Andrzej Ligocki, że raczej lepiej
żebyśmy go zholowali. No więc holowaliśmy, a On z kolegą śpiewali
szanty, może coś innego - nie pamiętam.
Potem
zacząłem samodzielnie zapuszczać się w lasy. Było to do tego stopnia
ciekawe, że potrafiłem w czasie przerwy w pracy czy wracając z
Małego Kościoła zapuścić się w jakiś zakątek i odkryć nowe źródło
malin. Jest takie blisko zabudowań p. L. Danisza. I tak w połowie lat
dziewięćdziesiątych pojawił się Młyn Papiernia. Znałem go wcześniej z
widzenia, pewnie jako dziecko byłem w środku, a jednak. Najfajniej jest
we młynie latem, kiedy pada deszcz. Wtedy parasole z liści się
obniżają, rzeczka przybiera i szumi i, wszystko smakuje najlepiej.
Ekscytujące są też zachody słońca latem, gdy spada ono za wzgórza koło
fabryki pługów a światło odbija się w oknach.
Dziś nie ma już tu
Andrzeja Ligockiego, nie ma większości osób o których pisałem, a i
elementy „martwe” coraz szybciej się zmieniają. Ratujmy co się da...
Chris
|