BARLINEK - MIEJSCA I LUDZIE

Cz.I

Przynoszę moje odczucia związane z naszym miastem. Ponieważ w tytule cyklu używa się pojęcia miejsca, muszę sprecyzować co mam na myśli używając.

Posłużę się tutaj pojęciami z dorobku geografii humanistycznej, nurtu który był opozycją przeciw lekceważeniu subiektywności w badaniach geograficznych. Miejsce “jest to część przestrzeni wyraźnie wyznaczona i ograniczona, posiada szczególny charakter ze względu na krajobraz, wspomnienia, uczucia, ma charakter symboliczny wynikający z indywidualnego doświadczenia człowieka, jest częścią przestrzeni społecznej intensywnie nasyconą myślą i uczuciami” (J. Kaczmarek, “Miejsce - w poszukiwaniu właściwej miary”, 2000 maszynopis). Nie całą przestrzeń wypełniają więc miejsca, posłużę się więc wyjaśnieniem “przestrzeń staje się miejscem w miarę nadawania wartości.” (Y.-F. Tuan “Przestrzeń i miejsce”, PIW Warszawa.1987).

Rozróżnia się kilka kategorii miejsc, wśród nich miejsca  jednostkowe, czyli “obszary”, z którymi związane jest życie konkretnych ludzi. Tylko oni potrafią je opisać, przedstawić. Bywają zupełnie niedostępne dla zewnętrznego obserwatora” (J. Kaczmarek op. cit.)

Właściwa rzecz zaczyna się w głębokich latach 80. Ponieważ urodziłem się na progu wiosny, więc od wiosny zacznę. Rozpoczynają się wtedy roboty na działkach. “Pracowniczy Ogród Działkowy im. 25-lecia Pomorza Zachodniego” przy  Szosie do Lipian to pierwsze miejsce, jakie przywodzi mi na myśl dzieciństwo. Ś. p. Józef  Majewski, mój Dziadek miał tam działkę o numerze “44” (więc i ja uważam tę liczbę za szczególną). Był to człowiek ciężkiej pracy, niespełniony rolnik przynaglany wielką miłością do ziemi. Dziadziuś był najwierniejszym towarzyszem mojego dzieciństwa. Kryłem się wśród zagonów kopru i owocowych drzew, w pobliżu szumiało miasteczko, w zakładach drzewnych BPPD z hukiem spadały kloce na plac składowy, pociągi  gwizdały jak wielkie czajnik. Jeszcze bliżej grało radio, obowiązkowo 1. Program i lista przebojów Studia Rytm. Był to czas “Dmuchawców, latawców i wiatru”. W miejscu gdzie teraz  jest osiedle przy Przemysłowej pasła się krowa i stawał cyrk.

Po jakimś czasie pojawiła się altanka malowana na biało jak latynoska hacjenda. Wewnątrz  dekoracje charakterystyczne dla epoki: gruba cerata w kratkę, na ceracie jabłko, w tle słomiane makatki, na nich rolnicze kalendarze.

Gazety trąbiły o polityce i Wyścigu Pokoju, rozkwitał maj. A my z Dziadkiem odwiedzaliśmy Jego przyjaciół w ciemnawych mieszkaniach wypełnionych wysokimi łóżkami z pierzynami, pod obrazami Matki Bożej, Jezusa, naszego Pana - Dobrego Pasterza  i Ostatniej Wieczerzy. Większość z tych Państwa jeszcze pamiętam - pp. Wiśniewskich z “Zydlunga”, Lewandowskich, panią Irenę, Kazimierę, Czesię i Walcię czy p. Bogackiego. Dziś większość z nich już tu nie ma - są pewnie w niebie. Siadaliśmy za stołami nakrytymi grubą ceratą w kratkę, jedliśmy jabłka popijane herbatą z fusami, z 1. programu radia leciał “Rolniczy kwadrans”, a na ścianie i starych kredensach żółkły rolnicze kalendarze. Wszędzie wałęsało się mnóstwo kotów.

Pewnego lata wracając z Tatą, Dziadkiem i p. Frańczakiem z pola p. Wielgosza z naszą Syreną z przyczepą pełną siana zakopaliśmy się jak na Saharze w wąwozie, którym  obecnie biegnie ul. Kombatantów. A jesienią najlepiej zbierało się kubki po żywicy  w lesie za szpitalem. Muzyka wykonywana na nich to moje pierwsze jam sessions.

Zimy miały różny przebieg, ale przeważnie było dość śniegu żeby kilkanaście razy pójść na sanki. W dzieciństwie były to moje ulubione pory  roku. Może przez moje  wrodzone samotnictwo   i indywidualizm tak polubiłem  widok z okna Babci - z trzeciego piętra ul. Różanej w stronę “Panoramy”. Możesz powiedzieć - nieszczególnie piękny. Ale własny. Siedziałem nad babciną owsianką i oglądałem szare budynki, sadza na oknach, przed oknami piwnic sterty klocków przytaszczonych z zakładów drzewnych w ramach  pracowniczych deputatów. Dachy kryte papą, skulone gołębie na krzywych gołębnikach, dachy kryte papą, a w powietrzu wirujące płatki śniegu. Śnieg przeważnie był brudny, a w powietrzu dym.  Potem wypełzaliśmy  z postawionymi kołnierzami  eksplorować okoliczne podwórka. Towarzyszyłem Dziadkowi w tych typowych  dla Niego wędrówkach po zapleczu miasta. Trasę na tyłach kina, dalej przez podwórka Odrzańskiej (bił tam zapach  jak z  wędzarni) i dalej schodami w stronę Delty.  Albo w drugą stronę - przez dziedzińce Armii Polskiej, Chmielnej, dalej przez teren d. tartaku  koło przejazdu (w ziemi tkwiły jeszcze kloce po których popychano kłody z wagonów w dół) i na działki.

Chris

P.S.

“Spieszmy  się kochać ludzi

tak szybko odchodzą ...”